Do wyborów 25 października szkoda czasu na budowanie prezydencko-rządowej kohabitacji. Ten francuski termin oznacza współzamieszkiwanie w domu władzy partnerów wywodzących się z obozów nieprzyjaznych. W dziejach III RP sternicy państwa już trzykrotnie z konieczności układali sobie życie na polityczną kocią łapę: 1993-95 prezydent Lech Wałęsa z rządem SLD-PSL; 1997–2001 prezydent Aleksander Kwaśniewski z rządem AWS-UW (na końcu tylko AWS); 2007–10 prezydent Lech Kaczyński z rządem PO–PSL.

Te okresy kohabitacji wynosiły przynajmniej dwa lata, co wynikało z przeplatających się terminów wyborów.
Jesienią 2005 r. nastąpiła kalendarzowa zbitka i głosowaliśmy co dwa tygodnie — najpierw Sejm i Senat, a potem dwie tury prezydenckie. Obecnie terminy znowu się losowo zbiegły, ale w pewnym odstępie czasowym, z czego wyszedł efekt obiektywnie gorszy dla kraju. Dekadę temu hurtem wygrała jedna opcja, akurat PiS, i sytuacja na szczytach władzy szybko się ustabilizowała — co prawda na zaledwie dwa lata. Teraz okres tymczasowości rozciąga się na pół roku, co dla sprawności zarządzania państwem jest fatalne.
Organem teoretycznie służącym kohabitacji jest Rada Gabinetowa (RG). To instytucja wstawiona w 1997 r. do Konstytucji RP na życzenie Aleksandra Kwaśniewskiego, aby prezydent czasem mógł, na wzór francuski, zwołać „w sprawach szczególnej wagi” posiedzenie Rady Ministrów pod swoim przewodem. RG nie ma jednak kompetencji rządu, pozostaje forum wyłącznie dyskusyjnym. Gdy posiedzenie zwoływał Lech Kaczyński, to premier Donald Tusk z rządem oczywiście się stawiał, ale krótkie obrady były puste i milczące. Obecnie sytuacja jest odwrotna — petentem stała się premier Ewa Kopacz, prosząca Andrzeja Dudę o zwołanie RG w celu… pochwalenia się planami rządu na końcówkę kadencji.
Nowego prezydenta kreatywność koalicji PO-PSL w ogóle nie interesuje. Razem z całym PiS odlicza już dni do 25 października, kiedy ma nastąpić — jak wieszczą sondaże — przejęcie pełni władzy. Jedyne, czego głowa państwa oczekuje od ekipy rządowej w okresie przejściowym, to zaakceptowanie… jego pomysłów — co z kolei kategorycznie odrzuca urzędująca premier. Trzeba się zatem przyzwyczaić, że w najbliższym czasie wszystkie ruchy walczących pałaców, i dużego prezydenckiego, i małego rządowego, służą tylko i wyłącznie osiągnięciu przez PiS/PO jak najlepszego wyniku 25 października.