Narodowe emocje przed rozstrzygającą turą wyborów prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w niedzielę, 1 czerwca 2025 r., jako żywo przypominają niedawną elekcję prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki z 5 listopada 2024 r. Rzecz jasna obsada naszego Pałacu Prezydenckiego rozpala jedynie Polaków, dla zagranicy to tylko ciekawostka, podczas gdy osoba lokatora Białego Domu realnie była/jest bardzo ważna dla niemałej części świata. Powszechne wybory prezydenckie w Polsce i USA istotnie różnią się drobnym szczegółem. U nas jednolitym okręgiem jest cały kraj i identyczną wagę decyzyjną ma każda kartka – notabene w niedzielę będą one małe, formatu A5 – wrzucona do każdej z 32 143 urn wyborczych. W USA natomiast bardzo ważna jest okoliczność, w którym stanie się mieszka. Zwolennicy Donalda Trumpa w tzw. niebieskich stanach nad oboma oceanami właściwie mogli zostać 5 listopada w domach, bo republikanie nie mieli tam szans na jakikolwiek głos elektorski. Odwrotnie demokratyczny elektorat Kamali Harris, rozrzucony wśród generalnie dominujących w USA tzw. czerwonych karków – określenie historyczne od opalenizny ubogich farmerów. Prawdziwa wyborcza walka toczyła się jedynie w siódemce stanów wynikowo swingujących, które w komplecie zdobył Donald Trump.
Mapa administracyjna Polski nie ma w wyborach prezydenckich żadnego znaczenia prawnego, ale polityczno-socjologiczne oczywiście. Upływają kolejne dekady niepodległej i rozwijającej się III Rzeczypospolitej, ale utrzymuje się trwały podział na tradycyjny pas południowo-wschodni oraz przemielone po wojnie ludnościowo Ziemie Odzyskane. Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki w pierwszej turze wygrali tam, gdzie np. trzy dekady temu – odpowiednio – Aleksander Kwaśniewski i Lech Wałęsa, gdzie w wyborach parlamentarnych wygrywają stale Koalicja Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość. 18 maja wojewódzko wyszło 10:6 dla Trzaskowskiego, teraz 1 czerwca będzie tak samo, ale nie jest to żadna wskazówka, kto zostanie prezydentem. Wrzucimy przecież swoje kartki do symbolicznej jednej urny, zatem ważne są rozmiary przewagi danego kandydata w jego województwie. Poza tym ciekawsza i bardziej prawdziwa jest wyborcza mapa Polski w podziale na powiaty, a najciekawsza – na blisko 2,5 tys. gmin.
Do wyborów w USA nawiązałem nieprzypadkowo, jako że we wtorek w Jasionce odbyła się Conservative Political Action Conference (CPAC). Tę coroczną ideologiczno-programową zbiórkę amerykańskiej prawicy niegdyś zainicjował Ronald Reagan, zaś od kilku lat jej mniejsze mutacje organizują również inne państwa. Przypomnę, że 22 lutego 2025 r. na CPAC do National Harbor pod Waszyngtonem specjalnie poleciał Andrzej Duda i został tam przyjęty aż przez całe 10 minut przez Donalda Trumpa. Pierwsza mutacja polska zorganizowana została przez TV Republika oczywiście na Podkarpaciu, albowiem wśród naszych województw to odpowiednik republikańskiego najczerwieńszego karku. W pierwszej turze przewaga Karola Nawrockiego właśnie w tym południowo-wschodnim kącie kraju była procentowo największa. Dosyć oczywista była zatem obecność kandydata PiS na wtorkowej zbiórce konserwatystów w centrum konferencyjnym przy lotnisku w Jasionce. Towarzyszył odchodzącemu prezydentowi Andrzejowi Dudzie, który już dawno oznajmił, kogo popiera. Ich wspólny występ na CPAC Polska był publicznym, symbolicznym przekazaniem prezydenckiej pałeczki. Duchowym patronem takiej domniemanej sukcesji w naszym Pałacu Prezydenckim jest oczywiście aktualny lokator Białego Domu. Atmosfera powszechnego uniesienia rozchodząca się z CPAC potwierdziła, że zdeterminowany elektorat otoczył Karola Nawrockiego ochronną bańką, której absolutnie niestraszne są nagłaśniane przez Koalicję Obywatelską oskarżenia o jego bardzo ponurą przeszłość. I tak się to już utrzyma do odpieczętowania urn wyborczych przez komisje obwodowe w niedzielę o siódmej rano.