Niemały patriotyzm Małopolski

Małgorzata GrzegorczykMałgorzata Grzegorczyk
opublikowano: 2015-01-29 00:00
zaktualizowano: 2017-08-03 20:49

Patriotyzm gospodarczy, lokalny, globalny — w Krakowie odmieniany był przez wszystkie przypadki. Nowosądecki spodobałby się fiskusowi

„Kraków jeszcze nigdy, tak jak dziś, nie miał w sobie takiej siły i…”. I na pierwszą regionalną odsłonę cyklu „Patriotyzm gospodarczy” przyszedł kwiat małopolskiej przedsiębiorczości. Jego reprezentant od razu wytknął „PB” błąd w nazewnictwie.

Uczestnicy debaty "Czas na Patriotyzm lokalny" w Krakowie
Tomasz Gotfryd

— Zamiast o patriotyzmie gospodarczym, wolę mówić o racjonalizmie gospodarczym. Nadal nie rozumiemy, jak ważne jest, byśmy dbali o własny interes. Robią to najbogatsze kraje Europy, w których wzrost PKB w ostatnich pięciu latach był wyższy niż w Polsce. O interes kraju dba urzędnik, dba klient, który kupuje rodzimy produkt, dba rzemieślnik, który wykorzystuje towary lokalnych producentów. W racjonalizmie gospodarczym tkwi rezerwa wzrostu gospodarczego w Polsce — powiedział Ryszard Florek, twórca i prezes Fakro, drugiego na świecie producenta okien dachowych.

Austria, USA, Polska

O patriotyzmie innych przekonał się na własnej skórze także Zdzisław Dąbczyński, prezes Wimedu, jednego z najlepiej rozpoznawalnych w Europie producentów znaków drogowych.

— Gdy po wejściu do UE otworzył się dla nas rynek europejski, obserwowaliśmy, że o ile zagraniczne firmy chętnie u nas sprzedają, to w drugą stronę jest dużo trudniej. Słyszeliśmy: poczekajcie, nie spełniacie norm. Gdy jadę na narty do Austrii, widzę, że tam wszyscy pracują na to, by turysta wrócił — mówił Zdzisław Dąbczyński. Jednak dwa tygodnie po 11 listopada, na dodatek na stadionie Cracovii, trudno nie mówić o patriotyzmie.

— W Krakowie mamy przykłady firm, które rozwinęły się w Dolinie Krzemowej, ale siedziby nadal mają tutaj, tu płacą podatki i budują miasto. Często robią to młodzi ludzie, którzy nawet w Krakowie się nie urodzili. Patriotyzm gospodarczy istnieje — zapewniała Elżbieta Koterba, wiceprezydent Krakowa. Jest on potrzebny także w wydaniu lokalnym.

— Przedsiębiorca ma prawo oczekiwać ułatwień w prowadzeniu działalności gospodarczej, ma prawo oczekiwać patriotyzmu od kontrahentów. O ile w produkcji można szukać rynków zbytu gdzieś dalej, to w usługach klientami powinni być sąsiedzi — stwierdził Marek Szczepanik, wiceprezes Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP).

Dobry klimat

Najlepszych wzorców uczestnicy debaty szukali nie tylko za granicą.

— W województwie małopolskim wyróżnia się okręg nowosądecki. Tam się biznesowo inaczej rozmawia — twierdził Stanisław Wolnik, dyrektor krakowskiego oddziału Banku Gospodarstwa Krajowego. To w Nowym Sączu są: Fakro, Konspol czy Wiśniowski (dokładniej: Wielogłowy pod Nowym Sączem), stąd pochodzi Roman Kluska, twórca Optimusa, który dziś pasie owce, ale o owcach będzie potem.

— Jak we wszystkich regionach Małopolski stworzyć podobny klimat, by przedsiębiorcy mogli zdobywać rynki globalne? — zastanawiał się Zdzisław Dąbczyński. Zdaniem Ryszarda Florka, nie chodzi o klimat. Działa w Nowym Sączu, bo tak wyszło. — Dlaczego Fakro jest wierne Małopolsce? Każda firma ma gdzieś swoje korzenie. Firma to nie tylko właściciel, ale także budynki i ludzie. Nie inwestuje się za granicą, bo tam są niższe koszty pracy, ale po to, by zdobyć nowy rynek czy surowce — przekonywał szef Fakro.

Historyczne zaszłości

Jego zdaniem, przedsiębiorcy muszą się wzmocnić. — Polskie firmy są często zmaltretowane przez rynek, konkurencję, aparat skarbowy. Jeśli nie stworzymy szans, by się umocniły i stały orężem, który przyciągnie kapitał, Polska zostanie półkolonią Europy. Na przykład LPP zleca produkcję w Chinach, ale to w Polsce jest know-how i tu zostają pieniądze.

Większa jest wartość dodana z zarządzania produktem niż z wyprodukowania. Niestety, tej wiedzy w Polsce brakuje. Przeżyliśmy setki lat zaborów, 40 lat komunizmu, gdy wbijano nam do głowy co innego, a teraz mamy wolność i nie potrafimy z niej skorzystać. Na naszym wejściu do UE więcej skorzystały Niemcy — stwierdził Ryszard Florek. Zdzisław Dąbczyński podzielił jego Mickiewiczowskie przeświadczenie, że Polska jest Chrystusem narodów.

— Naszemu społeczeństwu brakuje wzajemnego zaufania, być może to kwestia przeszłości. Jest mało elementów, które motywują przedsiębiorców, obywateli do współpracy. Konieczna jest głęboka praca zmieniająca świadomość. Gdy przygotowywałem się do wejścia na rynek rosyjski czy chiński, oglądałem dużo tamtejszych programów telewizyjnych.

Abstrahując od tego, czy to była propaganda, tam cały czas pojawiały się relacje z otwarcia przez prezydenta fabryki, wizyty premiera itd. U nas brakuje szacunku dla przedsiębiorców. Każdy z nas powinien być czasem poklepany po plecach, czy to przez małżonkę, czy przez pracowników. Tymczasem nie jesteśmy postrzegani jako płatnicy podatków, lecz osoby, które chcą kombinować.

Przecież wiemy, że w biznesie uczciwość i rzetelność to podstawy działalności. Jesteśmy poddawani niezliczonym kontrolom, mówi się o przedłużeniu do 10 lat okresu przechowywania dokumentów. Dziś jesteśmy już bardzo konkurencyjni, podaż przeważa nad popytem i trzeba szukać nowych zasobów. One są w relacjach miękkich: pracodawca-pracownik, urzędnik-przedsiębiorca, firma-dostawca — mówił Zdzisław Dąbczyński.

Wszystko dla firm

O konieczności dobrych relacji wiedzą władze Krakowa, w którym działa 125 tys. firm.

— Gdy sama byłam przedsiębiorcą, nie tak dawno, bo cztery lata temu, mówiliśmy, że chcemy spokoju, żeby nam nikt nie mieszał do biznesu. To się nie zmieniło. Jednak stabilność prawa nie zależy, niestety, od lokalnych samorządów, które muszą likwidować bariery utrudniające rozwój firm. Działamy tak, by w ramach tego trudnego prawa przedsiębiorcy byli jak najmniej narażeni na problemy. Stworzyliśmy bilans potrzeb przedsiębiorców, chcemy ułatwić współpracę uczelni i firm — opowiadała Elżbieta Koterba. Markowi Szczepanikowi udzielił się nastrój dobrego mówienia o sobie.

— Od 12 lat PARP robi wszystko, co możliwe, oferuje przedsiębiorcom różne instrumenty i pieniądze z różnych źródeł. Wypłacone w ostatnich siedmiu latach pieniądze przyczyniły się do inwestycji rzędu 50 mld zł. Jeszcze w tym roku, choć w 2013 r. skończył się okres programowania, podpisaliśmy tysiąc umów na 2,5 mld zł dotacji. Udzielamy informacji, oferujemy proeksportowe mechanizmy, jeździmy z misjami, pomagamy wyjść na rynki globalne, wymyślamy instrumenty zwrotne, pożyczkowe i wiązane. Wszystkich mechanizmów są dziesiątki. Spytam przewrotnie: co jeszcze PARP mogłaby zrobić dla firm? — spytał Marek Szczepanik, rozglądając się po sali.

Lista życzeń

Wywołał wilka z lasu.

— Wszystko, co jest genialne, jest proste. Skorzystaliśmy z dotacji i dzięki temu Wimed jest jedną z najnowocześniejszych w swojej branży firm w Europie, ale zrezygnowaliśmy z wielu dotacji ze względu na procedury. Trzy lata temu przeżywaliśmy dramat firm drogowych, które padały. Miałem szczęście, bo moja firma jest na końcu łańcucha, ale płakałem, oglądając te relacje. Wystarczyło zażądać przy składaniu oferty oświadczenia, że firma ma 100 ciężarówek i 100 koparek. Potrzeba klarownych systemów — przekonywał szef Wimedu.

— Co jeszcze?! Lista mogłaby być długa, ale ograniczę się do najważniejszych punktów — zaczął Ryszard Florek, a wiceprezes PARP poprawił się niespokojnie w fotelu.

— W fabryce Fakro pracuje 3,5 tys. osób. Gdyby państwo nie przeszkadzało, byłoby 6 tys., a gdyby pomogło, to 10 tys. Nigdy się nie zdarzyło, żeby przyszedł do mnie ktoś z PARP i spytał, co nam przeszkadza. Nam PARP jest niepotrzebna powiedział szef Fakro.

Widząc minę Marka Szczepanika, szybko dorzucił: — Spotkaliśmy się, żeby dyskutować. Unijne pieniądze nie są Polsce potrzebne. Powinno się je inwestować w infrastrukturę drogową, informatyczną itp. Dotacje dla przedsiębiorców są szkodliwe, m.in. dlatego, że zaburzają konkurencyjność i uczą firmy dobrze wypełniać formularze zamiast konkurować globalnie. To moje zdanie, rozumiem, że pan się z nim nie zgodzi — skonkludował Ryszard Florek. — Jest pan pierwszym przedsiębiorcą, który mówi, że nie potrzebuje pieniędzy — ripostował Marek Szczepanik.

— Nie powiedziałem, że przedsiębiorcy niepotrzebne są pieniądze. Mówię o dotacjach unijnych. Zresztą próbowaliśmy je dostać, napisaliśmy kilka wniosków, nie dostaliśmy i nie próbowaliśmy więcej. Te procedury! Na rynku, jak się spóźnisz trzy miesiące, to cię nie ma — wypomniał Ryszard Florek.

Z pomocą przyszedł Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK). — Zapotrzebowanie na finansowanie ze źródeł zewnętrznych jest duże. W ramach jednego z naszych produktów, poręczenia de minimis, które funkcjonuje od roku, do końca września udzieliliśmy gwarancji na 14 mld zł, a banki komercyjne przyznały pod te gwarancje 25 mld zł kredytów. Skorzystało z tego 70 tys. przedsiębiorców.

W nowej unijnej perspektywie finansowej BGK stara się wypełnić luki na rynku. Niewykluczone, że wróci produkt sprzed kilku lat: kredyt technologiczny na wdrażanie technologii, które funkcjonują nie dłużej niż pięć lat. Ostatnio wdrożyliśmy program „Wsparcie na starcie” dla młodych ludzi, którzy mogą się ubiegać o 70 tys. zł, wspieramy polskich eksporterów na rynkach wrażliwych, takich jak Kazachstan, Białoruś czy Ukraina. I robimy to o wiele taniej niż banki komercyjne — mówił Stanisław Wolnik, dyrektor BGK, oddział w Krakowie.

Las rąk

Prezes Fakro miał dużo lepszy pomysł, jak zachęcić firmy do rozwoju. — Najpierw podniósłbym podatek dochodowy firm do 30 proc., poziomu, który był w Niemczech po wojnie i pozwolił temu krajowi tak się rozwinąć. Ale stało się tak dlatego, że jeśli firma deklarowała, że zainwestuje w rozwój, była zwalniana z tego podatku. Jak ktoś ma pomysł, nie czeka na granty. Zbyt proste? — rzucił Ryszard Florek. Z sali padło pytanie. — Czy pan wie, ile administracji by pan w ten sposób zwolnił?

— Znaleźliby pracę w firmach. Jeśli ktoś ma płacić podatek, będzie kombinował, jak go nie zapłacić. Jeśli inwestycja zwalnia z podatku, automatycznie firma będzie się rozwijać. To się zwraca do kwadratu. To, że nie ma u nas takiego rozwiązania, to sabotaż naszego kraju. Tworzy się strefy ekonomiczne, dwa lata trzeba się starać, żeby skorzystać ze zwolnienia z podatku. A tu jest prosto: zarabiam, mogę inwestować, jeśli potrafię mnożyć pieniądze, jestem nagradzany. Kto z państwa jest za takim systemem podatkowym? — pyta Ryszard Florek. Na sali las rąk. I wywołany z lasu wilk syty, i owca cała.

„Czas na patriotyzm lokalny”

to cykl debat zorganizowany przez „Puls Biznesu”. Biorą w nich udział lokalni przedsiębiorcy, przedstawiciele administracji samorządowej oraz ogólnopolskich instytucji wspierających biznes. Ich celem jest próba odpowiedzi na pytania: czy w globalizującym się świecie warto wykazywać się lokalnym patriotyzmem, jakie wyzwania stoją przed regionem oraz jak usprawnić współpracę na linii biznes-samorząd.