Namówił go przyjaciel, którego z kolei namówił znajomy trener. — Pojechaliśmy w weekend z żonami na pole golfowe i było bardzo przyjemnie. Sympatyczna atmosfera, świeże powietrze. Trener był tak inspirujący, że nas wciągnęło — wspomina Paweł Olechnowicz. Niedługo potem kupił pierwsze kije i strój. Nie z najwyższej półki, bo nie był pewien, czy bakcyla połknął na dłużej. Tak się stało, a krokiem milowym był wyjazd do Tunezji.

— Pojechaliśmy w 12 osób i okazało się, że w golfie nie chodzi tylko o wbijanie piłki do dołka. To gra wymagająca strategicznego myślenia i dużej koncentracji. To także przyjemne spędzanie czasu w grupie interesujących ludzi, a przy okazji ma się trochę ruchu i to na świeżym powietrzu — mówi Paweł Olechnowicz. Golf to w Polsce wciąż sport niszowy — zieloną kartę, która uprawnia do gry, ma około 10 tys. osób, z czego w turniejach amatorskich grają trzy tysiące. Dla porównania: w Szwecji, która ma cztery razy mniej mieszkańców, golfistów jest 500 tysięcy.
Milowy krok
Prezes Grupy Lotos uważa — wbrew często powtarzanej opinii — że to sport dla aktywnych. I zdecydowanie nie zgadza się z żartem, którym posługuje się wielu menedżerów nie grających w golfa. Pytani, dlaczego nie widać ich z kijem na zielonej trawie, odpowiadają: „Ja jestem z tych, co jeszcze grają w tenisa”.
— Ci, którzy tak mówią, nie wiedzą, co to golf — twierdzi Paweł Olechnowicz. Podczas gry trzeba przejść około 10 km, więc nie jest to takie nic. Prezes Grupy Lotos przyznaje jednak, że nie tężyzna fizyczna decyduje o sukcesie na polu. — Oczywiście trzeba mieć opanowany swing [zamach — red.], ale golf to przede wszystkim koncentracja i zmagania z własną psychiką.
To od tego zależy, gdzie poleci piłeczka. Gdy przyjeżdżam po ciężkim dniu, a w głowie kłębią się myśli, to dziewięć dołków jest straconych. Do dobrej gry potrzebne jest wyciszenie i pełna koncentracja. Golf to rywalizacja przede wszystkim ze sobą, własnym umysłem i słabościami — uważa Paweł Olechnowicz.
Jakim jest graczem?
— Niesłychanie zaangażowanym, gra całym sobą i z maksymalną koncentracją. A przy tym jest bardzo wesołym partnerem, z którym miło się spędza czas — mówi Jarosław Sroka, członek zarządu Kulczyk Investments, a jednocześnie prezes PGA Polska, czyli Stowarzyszenia Instruktorów Golfa.
— Ma potężne uderzenie, czasem zapomina, że nie zawsze siła idzie w parze z precyzją — dodaje inny golfista, który widział szefa paliwowej grupy na polu. Jarosław Sroka przyznaje, że gdy podróżuje po świecie, sprawdza, czy w okolicy jest pole golfowe, na które można wyskoczyć przed spotkaniem. Paweł Olechnowicz aż tak zapalonym golfistą nie jest, ale także jemu zdarzyło się grać przy okazji służbowych wojaży.
— Kiedyś podczas pobytu w USA przyjąłem zaproszenie do gry. Ale jeszcze nie zdarzyło mi się, bym to ja organizował biznesowe spotkanie na polu. Chociaż trzeba przyznać, że kluby na świecie świetnie się do tego nadają — mają restauracje, sale konferencyjne, spa… Mówiąc krótko: pełną infrastrukturę do organizowania konferencji. W Polsce jeszcze takich klubów nie ma, a szkoda — ubolewa Paweł Olechnowicz.
Integracyjny swing
Czy filmowy wizerunek tego sportu — dwóch biznesmenów omawiających interesy podczas partyjki golfa — jest prawdziwy? — Na polu spraw biznesowych raczej się nie załatwia, ale to doskonała okazja, by poznać potencjalnego partnera, zobaczyć, jak reaguje w sytuacjach stresowych. Te kilka godzin rozmowy pozwala nawiązać i zweryfikować biznesowe kontakty. Golf mocno integruje — twierdzi prezes Grupy Lotos.
Już to, że ktoś należy do klubu golfowego, daje mu handicap.
— Golfiści to porządni, kulturalni ludzie, przestrzegający zasad. Z takimi można robić biznes — uważa Paweł Olechnowicz. Najmilej wspomina grę na polach Robert Trent Jones Golf Club w bazie lotniczej Andrews pod Waszyngtonem i w Belek w Turcji. W Polsce najbardziej ceni Sand Valley niedaleko Elbląga. Nie może jednak odżałować, że pod względem liczby pól ustępujemy choćby wielokrotnie mniejszym Czechom.
— To niewykorzystana okazja, bo pole to szansa na rozwój regionu — jest atrakcją turystyczną, dzięki której zapełniają się hotele i restauracje. Warto też pamiętać, że pola często powstają na gruntach, które leżą odłogiem, są słabej jakości, niemożliwe do zabudowania. Dlatego na świecie są zwolnione z podatku od nieruchomości, a w Polsce nie. To sprawia, że klubom trudno spiąć się finansowo — kwituje Paweł Olechnowicz.
A wsparcie gmin jest niezbędne — roczny koszt utrzymania pola to około 4 mln zł. Gminy potrafią żądać od operatorów pól nawet 600 tys. zł z tytułu podatku. Tymczasem pola to wciąż biznesy pod kreską — nieliczne, które wychodzą na plus, zawdzięczają to dodatkowym zastrzykom od sponsorów (aktywne na tym polu są m.in. Lotos, Deutsche Bank, Citibank, SAP) lub przychodom z turniejów i wynajmu pól na imprezy. Ze składek członków wyżyć trudno — najpopularniejsze kluby w Polsce mają ich po 500 i płacą oni jednorazową opłatę dożywotnią 5-12 tys. zł, a do tego abonamenty po 0,5-3 tys. zł rocznie.