Uwzględniając realia izby, wniosek nie miał jakichkolwiek szans już w momencie jego złożenia. Sejm i Senat wysoko umocowały swoich marszałków. Z Konstytucji RP przekopiowały mechanizm tzw. konstruktywnego wotum nieufności – odwoływanie dotychczasowego i wybieranie nowego odbywa się w jednym głosowaniu.
Zmiana marszałka wymagała 51 głosów, wynik brzmiał 45:52, przy 1 senatorze wstrzymującym się i 2 niegłosujących. Debata przerodziła się w ogólną młockę polityczną i starcie władców kraju z opozycją, która w Senacie góruje. Mnie zdumiała okoliczność, że wniosek PiS nie zawierał ani słowa uzasadnienia pisemnego. Gdyby odcedzić wodę, to najgrubszym zarzutem wobec Tomasza Grodzkiego było jego przesłanie do Ukraińców, w którym marszałek przypomniał, że zbrodniczy reżim rosyjski zasilany jest pieniędzmi również z Polski. Perełką dyskusji stało się odtworzenie wypowiedzi Piotra Grzegorza Woźniaka, byłego ministra gospodarki oraz prezesa PGNiG, w którym ten ekspert obnażył rosyjskie koneksje węgierskiego koncernu MOL.

Od ćwierć wieku moje zdanie o Senacie, w oderwaniu od jego oblicza w konkretnej kadencji, jest jak najgorsze. Kanonem teorii państwa i prawa stało się funkcjonowanie drugich izb parlamentów tylko w ustrojach federalnych. W państwach unitarnych są one wyłącznie kosztownymi jemiołami i politycznymi synekurkami. Podczas polskiego przełomu w 1989 r. reaktywowanie wolnego Senatu zapoczątkowało odzyskanie niepodległości, ale później eksperyment powinien się skończyć. Jednak w 1997 r. Senat ugruntował się w Konstytucji RP i jest nie do tknięcia. W 2019 r. na szczęście dla Polski stał się – przy wszystkich jego wadach – odtrutką na wszechwładzę jedynie słusznej partii. Wtorkowe głosowanie potwierdziło, że do końca kadencji 2019-23 jego rola się nie zmieni.