Takie chwalebne zdanie wypowiedziane przez Mateusza Morawieckiego było kwintesencją obrony Zbigniewa Ziobry w Sejmie przed wnioskiem o wotum nieufności, który przepadł stosunkiem 217:232, przy 2 posłach wstrzymujących się i 9 niegłosujących. Jeszcze 15 lipca Prawo i Sprawiedliwość (PiS) stało murem za świetlaną wręcz postacią szefa Solidarnej Polski (SP). Zaledwie dwa miesiące później żarliwy bojownik tzw. dobrej zmiany okazał się jednak w oczach Jarosława Kaczyńskiego zdrajcą. W poniedziałek politbiuro PiS zatwierdziło zdecydowane kroki wobec ministra i jego formacji, które jednak ukryło na razie przed opinią publiczną — przynajmniej do momentu wysłania tego tekstu. Rządowe rugi naturalnie objęłyby, poza Zbigniewem Ziobrą, również Michała Wosia, drugiego ministra z tej samej przystawki, wszystkich wiceministrów, a także ziobrystów z bardzo popłatnych fuch w spółkach skarbu państwa, stanowisk na poziomie wojewódzkim, etc.

Brzemienne dla sytuacji na szczytach władzy usunięcie SP byłoby naprawdę tragikomedią. Przecież Zbigniew Ziobro dosłownie do ostatnich minut przed posiedzeniem politbiura PiS potwierdzał walkę o cele tak wychwalane przez premiera w zdaniu zacytowanym na początku tekstu. Wobec jego wysiłków na tylu polach taktyczny sprzeciw zarówno wobec ustawy zwierzęcej, jak też przepisów trafnie nazywanych Bezkarność+ to naprawdę drobiazgi. Krnąbrność Zbigniewa Ziobry w obu wątkach stała się jednak kroplą przelewającą czarę nabrzmiewającego od dawna konfliktu, a przede wszystkim straszliwą obrazą majestatu Jarosława Kaczyńskiego. Z amerykańskich filmów znamy kanon rozwiązywania konfliktów w mafii „to tylko biznes, naprawdę nic osobistego”. Tymczasem pozbycie się ministra sprawiedliwości i całej jego przystawki byłoby z punktu widzenia planów tzw. dobrej zmiany działaniem dokładnie odwrotnym — bardzo marnym biznesem politycznym, uzasadnionym tylko przecięciem wrzodu osobistego. Tak naprawdę Jarosław Kaczyński nigdy nie darował Zbigniewowi Ziobrze jego pierwszej zdrady z lat 2011-14 i zainicjowania wtedy rozbijackiej inicjatywy SP, która status przystawki PiS uzyskała w 2015 r. z powodów… arytmetycznych. Obie strony uznały logikę progu 5 proc. głosów do Sejmu oraz przeliczania wyborów na mandaty metodą D’Hondta, premiującego zjednoczone ugrupowania.
Wobec ukrycia na razie przez PiS decyzji politbiura nadal krążą rozmaite scenariusze. Jednym z najbardziej fantastycznych jest przejęcie stanowiska premiera bezpośrednio przez Jarosława Kaczyńskiego. To abstrakcja z elementarnych przyczyn konstytucyjnych. Otóż pozycja zaprzysiężonego prezesa Rady Ministrów, czyli obecnie Mateusza Morawieckiego, jest bardzo silna. Premier może wymienić cały skład ministrów i wciąż będzie to ten sam rząd, którego nie obowiązuje odnawianie w Sejmie wotum zaufania — ważne jest pierwsze, po exposé na starcie kadencji. Zupełnie inną kwestią jest skorzystanie przez premiera z możliwości uzyskania dodatkowego wotum zaufania na własny wniosek, co Mateusz Morawiecki zrobił 4 czerwca. Abstrakcyjne objęcie premierostwa przez Jarosława Kaczyńskiego wymagałoby natomiast uzyskania przez niego konstytucyjnego wotum zaufania, jak na początku kadencji, co przy obecnych stosunkach PiS z obiema przystawkami stałoby się wykluczone…