Rządowe odpowiedzi rodzą tylko nowe pytania — tak wczorajszą prezentację nowych, „zoptymalizowanych mechanizmów wsparcia dla wytwórców energii elektrycznej z odnawialnych źródeł energii”, oceniali zebrani w Ministerstwie Gospodarki (MG) przedstawiciele branży. Resort chce stopniowo odejść od systemu zielonych certyfikatów i wprowadzić aukcje, na których głównym kryterium będzie najniższa cena.
Zmiana systemu wsparcia ma przynieść duże oszczędności — według wstępnych szacunków resortu, wprowadzenie nowych reguł wsparcia alternatywnej energetyki pozwoli w perspektywie 2020 r. zmniejszyć wydatki na jego utrzymanie do 4,26 mld zł. Tymczasem przy zachowaniu obecnych zasad potrzebnych byłoby aż 8,9 mld zł. Jak wyglądają szczegóły resortowych propozycji? Nowe instalacje, które ruszą po wejściu w życie przepisów (wiążących terminów jeszcze nie ma), będą sprzedawały energię na aukcjach, w których głównym
kryterium będzie najniższa cena. Funkcjonujące już instalacje OZE będą mogły w ciągu dwóch lat od wejścia przepisów w życie przenieść się do stworzonego dla nich nowego systemu aukcyjnego, jeśli ich właściciele uznają, że opłaca im się rezygnacja z nabytych praw do wsparcia na podstawie „zielonych certyfikatów. W przeciwnym wypadku z aktualnych przepisów będą mogli korzystać przez 15 lat od uruchomienia instalacji — ale nie dłużej niż do końca 2021 r. Są jednak wyjątki — z systemu wsparcia mają być wyłączone elektrownie wodne o mocy powyżej 1 MW (według rządu „wysoce rentowne”), a ograniczenia dotkną popularnych instalacji spalania wielopaliwowego — obie te grupy instalacji nie będą mogły też migrować do nowego systemu.
System aukcyjny, wzorowany na pomysłach funkcjonujących w Holandii i we Włoszech, może sprawić, że rynek całkowicie zdominują najwięksi gracze, mogący podyktować najniższe ceny. Resort gospodarki chce tego uniknąć, prowadząc odrębne aukcje dla instalacji o mocy w zakresie 40 kW — 1 MW oraz powyżej 1 MW. Aby proponowane przez firmy ceny energii na aukcjach nie były zbyt wysokie, resort gospodarki chce też wprowadzić cenę referencyjną jednostki energii dla każdego typu instalacji OZE, powyżej której nie będzie można składać ofert.
— Największą zaletą tych propozycji jest to, że w ogóle się pojawiły. Innych zalet nie widzę. Wygląda na to, że rząd chce po prostu jak najmniejszym kosztem zrealizować unijne kryteria udziału OZE w rynku energetycznym, a nie budować zdywersyfikowany system — co oznacza, że rynek zdominują elektrownie wiatrowe z demobilu — komentował na gorąco Tomasz Podgajniak, wiceprezes Polskiej Izby Gospodarczej Energetyki Odnawialnej.
Powodów do zadowolenia na pewno nie mają też prosumenci, czyli najmniejsi producenci energii (np. z paneli), którzy jednocześnie ją kupują i sprzedają. Co prawda nie będą musieli już zakładać działalności gospodarczej, by wytwarzać i sprzedawać energię, ale ich ewentualne nadwyżki mają być sprzedawane po cenie, wynoszącej maksymalnie 80 proc. ceny sprzedaży energii „na rynku konkurencyjnym”.
— Kończymy ze wspieraniem energetyki prosumenckiej na poziomie operacyjnym — mówi Janusz Pilitkowski, dyrektor departamentu energetyki odnawialnej w MG.