Choruje pani za często, nie przedłużamy
umowy – usłyszała pacjentka korzystająca z prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego.
W Polsce pacjenta ubezpiecza się jak samochód – liczy się wiek i wypadkowość,
twierdzi „Metro”.
60-latka z Warszawy od grudnia korzystała z prywatnego ubezpieczenia
medycznego firmy Allianz. Ubezpieczył ją mąż, który dobrą ofertę dostał za
pośrednictwem pracodawcy. Płacili 187 zł miesięcznie za pakiet rodzinny.
Od tego czasu kobieta pięciokrotnie była na konsultacji u ortopedy, raz u
okulisty i raz na prześwietleniu kręgosłupa. Kilka dni temu dowiedziała się, że
ubezpieczenie z końcem kwietnia wygasa, a nowego nie dostanie. – Kadry
przekazały mężowi, że za często choruję. Natomiast mąż jest nadal klientem
pożądanym przez ubezpieczyciela, bo przez rok ani razu nie był u lekarza –
opowiada.
Czy to znaczy, że z prywatnego ubezpieczenia na przystępnych warunkach może
korzystać tylko zdrowy człowiek? I dlaczego firma nie uprzedza klientów, że
będzie ich rozliczać z liczby wizyt u lekarzy? Ilu konsultacji potrzeba, by
zakwalifikowano nas jako „zbyt drogiego” pacjenta, pyta „Metro”. Rzeczniczka
firmy Allianz Beata Wójcik nie odpowiedziała wprost na te pytania.
– W świetle przepisów ubezpieczyciel ma wolną rękę w wyliczaniu wysokości
składek po dokonaniu oceny ryzyka. Im większa tzw. szkodowość, tym droższe
ubezpieczenie, przyznaje Aleksander Daszewski z Biura Rzecznika
Ubezpieczonych.
Z prywatnych ubezpieczeń medycznych na razie korzysta co piąty Polak, podaje
gazeta. (PAP)
© ℗