Długo odkładane przegłosowanie przez Sejm nowelizacji ustawy o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych to dopiero pierwszy etap. Generalny kierunek zmian jest już nieodwracalny, ale dla szczegółów — w których jak wiadomo tkwi diabeł — ważne będą poprawki Senatu, w którym rządzi Platforma Obywatelska. Nowelizację prowadziła Komisja Zdrowia, co z góry przesądzało o rozstrzygnięciach w sprawozdaniu przedłożonym Sejmowi. Jednak pierwotny radykalizm antynikotynowego projektu w finalnym kształcie ustawy zostanie nieco złagodzony.
Środowiska związane z ochroną zdrowia uważają, iż tylko całkowity zakaz palenia we wszystkich zamkniętych miejscach publicznych jest jedynym rozwiązaniem, jakie powinno zostać przyjęte w Polsce, śladem wielu państw Unii Europejskiej. Palenie bierne zaś, czyli przymusowe wdychanie dymu przez niepalących, nie może być dłużej uważanie za nieszkodliwy skutek uboczny używania tytoniu. Niebezpieczne efekty tzw. palenia wtórnego zostały udokumentowane medycznie bez jakichkolwiek wątpliwości. W kontekście bezpośredniego oddziaływania na najbliższe otoczenie, czynność palenia wypada ocenić jako zdecydowanie bardziej szkodliwą od nadużywania alkoholu czy nawet… zażywania narkotyków.
Kontratakujący przemysł produktów tytoniowych twierdził, że wprowadzenie całkowitego zakazu palenia w miejscach pracy i zamkniętych miejscach publicznych, w tym w barach i restauracjach, będzie miało druzgocący wpływ na handel i zatrudnienie. Tymczasem doświadczenia państw unijnych, które już to przerobiły, absolutnie nie potwierdzają takiego zjawiska. Po naturalnym szoku na początku, rynek — także sektor gastronomiczny — szybko się reorganizuje i przystosowuje. W sumie wychodzi na to, że generalny zakaz palenia przynosi minimalne efekty negatywne w wymiarze ekonomicznym. A trzeba przy tym zawsze pamiętać, że po drugiej stronie równania lokują się gigantyczne koszty leczenia chorób związanych z paleniem tytoniu.