Pan Twardowski na pastwisku

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2009-05-14 14:17

Nudno. Na rynkach oczywiście. Indeksy i ceny surowców zabrnęły już tak wysoko, że korekta się po prostu należała, ale nie ma obawy: to nie powrót do bessy. Te wspaniałe bańki spekulacyjne będą jeszcze mocno dmuchane. Jeden tylko przykład: Międzynarodowa Agencja Energii (IEA) poinformowała, że globalne zapasy ropy są największe od 1993 roku, a spadek popytu będzie w tym roku największy od 1981 roku. Cena ropy w ciągu 3 miesięcy wzrosła jednak o blisko 70 procent i to nie jest koniec tego wzrostu. Taka sytuacja jest też na innych rynkach. Gdzie te regulacje i obiecywana rezygnacja z polityki „hands off" (Fed nie reaguje na ekscesy rynków)? Ludzie rynku robią reformy tak, żeby niewiele się zmieniło. Śmieszne „stress testy" i przecieki do prasy ich wyników potwierdzają tylko to, co czym pisałem we wcześniejszych komentarzach. Ten rok będzie jednak dla „byków" dobry.

Dobrze, skończmy z rynkami - nic wielkiego na nich się nie dzieje. Wrócę do mojego ostatnio ulubionego tematu. Niedawno media zajmowały się prognozami MFW i KE odnośnie polskiej gospodarki w 2009 roku. Przypominam, że MFW zapowiada spadek PKB o 0,7 procent, a KE o 1,4 procent. Minister Jacek Rostowski z oburzeniem wtedy protestował twierdząc, że Komisja się myli. Niedawno udzielił jednak wywiadu Financial Times, w którym stwierdził, że ze względu na spowolnienie gospodarcze oraz problemy polityczne przyjęcie euro może opóźnić się o rok. Poza tym nie wykluczył, że KE i MFW mogą mieć rację, a polska gospodarka rzeczywiście wejdzie w recesję. W kolejnych dniach NBP ocenił, że w tym roku wejście do ERM2 jest wykluczone, a ministerstwo finansów po raz kolejny obniżyło prognozy wzrostu PKB w tym roku do 0 - 1 procent (wreszcie realistyczna prognoza).

Krytyka ministerstwa finansów i polityki gospodarczej rządu (miedzy innymi bardzo interesujący artykuł Mirosława Gronickiego i Jerzego Hausnera w „Rzeczpospolitej" z 14 maja) jest coraz mocniejsza i nic w tym dziwnego. Jak to jest możliwe, żeby oceny ministerstwa były tak bardzo zmienne i tak bardzo odbiegające od rzeczywistości? Nie może dziwić, że PiS zażądało dymisji ministra. Taki ruch przed wyborami do Parlamentu Europejskiego był bardzo logiczny (chociaż kompletnie jałowy jeśli chodzi o rezultaty). Oczywiście żadnej dymisji nie będzie - premier przecież nie odwoła ministra dlatego, że żąda tego opozycja. Głosowanie wotum nieufności pozycję ministra Rostowskiego wręcz wzmocni. Nie o ministra jednak idzie gra, chociaż z całą pewnością można powiedzieć, że tak trochę jak pan Twardowski z ballady Adama Mickiewicza - co prawda nie śmieszy, ale z pewnością tumani i przestrasza.

Tumani, bo ministerstwo finansów myli się już od dłuższego czasu. Prognozy deficytu finansów publicznych i PKB są wzięte z sufitu, o czym od dawna mówili wszyscy ekonomiści. Poza tym mamienie wejściem do ERM2 w tym roku a do strefy euro w 2012 było od początku tylko i wyłącznie piarem, w który mało kto wierzył. Komisja Europejska ma w prognozach zdecydowanie lepsze wyniki. Na 2008 rok zapowiadała deficyt w wysokości 3,6 proc., a wyniósł on 3,9 proc. (ministerstwo w styczniu informowało o wzroście o 2,7 proc.). Czy to znaczy, że Komisja się nie myli? Gdyby tak było to można by się zacząć naprawdę przejmować.

I nie chodzi o to, czy PKB wzrośnie czy spadnie o jeden procent. Naprawdę groźna jest zapowiedź deficytu finansów publicznych o 6,6 proc. (w roku przyszłym 7,3 proc.), czy wzrostu zadłużenia w przyszłym roku do 60 procent PKB. Trzeba pamiętać o tym, że przekroczenie przez dług granicy 50 proc. PKB (pierwszy próg) powodowałoby, że budżet państwa na kolejny rok nie mógłby wykazać deficytu wyższego w relacji do przychodów niż to miało miejsce w roku poprzednim. Konstytucja zakazuje też zaciągania długu, który spowodowałby przekroczenie 60 proc. PKB. Można sobie wyobrazić jak bardzo musielibyśmy zaciskać pasa, żeby nie złamać Konstytucji. Nie mówię już nawet o i tak nierealnym, szybkim wejściu do strefy euro, gdzie zadłużenie musi być niższe od 60 procent PKB.

Na szczęście prognozy KE czy MFW nie są słowami objawionej prawdy. Często spotykam się z twierdzeniem: „monopolu na prawdę nie mają, ale to są niezależne instytucje". Uważam, że obraża to zespoły analityczne w instytucjach prywatnych (bankach, funduszach itp.), bo z założenia czyni je „zależnymi', czyli w domyśle nieuczciwymi. Z tego wniosek, że poprzednie, pesymistyczne prognozy instytucji prywatnych traktowane były, jako co najmniej niewiarogodne. Wystarczy przypomnieć sobie prognozy JP Morgan, który jako pierwszy zapowiedział recesję w Polsce - został na czas dłuższy (do pojawienie się kolejnych prognoz innych instytucji) czarną owcą. Najwyraźniej zakłada się, że prognozy banków prywatnych mają tylko jeden cel: doprowadzić do przeceny złotego, zawału na giełdzie i zapewne do obalenia rządu...

To oczywiście jest totalne nieporozumienie. W Międzynarodowym Funduszu Walutowym i Komisji Europejskiej pracują tacy sami analitycy jak w instytucjach prywatnych. Są ani lepsi, ani gorsi. Podobnie jest z ekonomistami w ministerstwie finansów, ale oni mają problem, któremu na imię polityka. Generalnie, przewidywanie przyszłości jest zawsze niewdzięcznym zajęciem, a obecnie jest obciążone takim ryzykiem błędu, że przejmowanie się kolejnymi prognozami nie ma specjalnego sensu. Czasem wygląda to tak jakby różne liczby krążyły w bębnie maszyny losującej, z której wyciąga się na chybił trafił poszczególne prognozy. Wynik prognoz zespołów analitycznych zależy przecież od przyjętych założeń, a te z kolei wynikają z oceny bieżącej sytuacji. Ta zaś zmienia się szybciej niż pogoda w górach. Nie można wymagać wiarogodnych prognoz w sytuacji, kiedy mamy kryzysy na miarę pokolenia i nikt nie ma na tyle doświadczenia, żeby przewidzieć jak się rozwinie.

Czy z tego wynika, że zarówno KE jak i MFW mylą się w ocenie naszej gospodarki, a ministerstwo finansów ma rację? Nie, takiej tezy nie można stawiać, bo prognozy naszego ministerstwa zbyt często były od początku kompletnie niewiarogodne. Można jednak powiedzieć, że ministerstwo powinno zakładać spełnienia się najgorszego, a nie najlepszego scenariusza, bo przecież ten, kto jest ostrzeżony ten jest też uzbrojony. Ryzyko jest olbrzymie. Jeśli realia potwierdzą pesymistyczne prognozy to brak działań zaradczych doprowadzi do znacznego pogorszenia sytuacji na rynku pracy, spadku popytu wewnętrznego, znacznego pogorszenia nastrojów Polaków ... i zmian w ministerstwie (ale nie wymuszonych przez opozycję).

Poza tym, ostatnie, ale nie co do znaczenia jest to, że sytuację mamy taką jak w historyjce o pastuszku i wilku, ale trochę à rebour. Wieś nie zareagowała na alarmy pastuszka, bo zbyt często żartował, że nadchodzi wilk. Minister opowiadał, że czeka nas dolce vita i wypracował sobie pozycję pastuszka. Jeśli zacznie mówić to, co wie (bo nie wierzę, żeby nie wiedział) to może mu już nikt nie uwierzyć. Możemy więc w końcu tego wpisu wrócić do elementu „przestrasza" z ballady Mickiewicza, bo sytuacja, w której mało kto wierzy w to, co mówi minister finansów jest, delikatnie mówiąc, niekomfortowa.

Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/