Podsumowanie XVIII Forum Ekonomicznego, którego wiodące hasło brzmiało "Europejskie dylematy. Europa Środkowa — partner czy statysta?", w jednym komentarzu okazuje się zadaniem niewykonalnym. Dlatego uznajmy niniejszy materiał za zbiór kilku osobistych obserwacji.
Przede wszystkim najwyższy czas dać sobie spokój z określaniem spotkania w Krynicy-Zdroju mianem Davos Wschodu. Kilkanaście lat temu, gdy dopiero odnajdowaliśmy się po ustrojowej transformacji, takie medialne porównania do Światowego Forum Ekonomicznego w Szwajcarii brzmiały pociągająco, ale dzisiaj wypadałoby je przeskalować. Istotę rzeczy najlepiej oddaje analogia do sfery czystego biznesu — otóż Krynica ma się do Davos tak, jak PKN Orlen, czyli największa firma Europy
Środkowej i Wschodniej, do paliwowych potentatów globalnych…
Krynickie forum bezdyskusyjnie pozostaje wartościową platformą spotkań Wschodu z Zachodem. Liczba uczestniczących państw przekroczyła już sześćdziesiąt, co w tym roku z daleka było znać po flagach umieszczonych na identyfikatorach uczestników. Ale należy tu uwzględnić przekłamania statystyki — wystarcza obecność pojedynczego eksperta z dalekiego kraju, powiedzmy kanadyjskiego, aby komputerowa ewidencja wykazała "Kanada też była". Niestety, forum od początku obciążone jest grzechem pierworodnym — mianowicie totalnym zlekceważeniem przez władców Rosji. Przyjeżdżają stamtąd jedynie biznesmeni, działacze gospodarczy, eksperci, a wydarzeniem staje się gość na poziomie kremlowskiego doradcy. Notabene w tym roku polityczna pierwsza liga z zagranicy w ogóle nie dotarła, ale nawet w latach, gdy Krynica-Zdrój gościła po kilku prezydentów czy premierów — to z Rosji nigdy. Jej władcy sami organizują gigantyczne forum w Sankt Petersburgu — i jemu tytuł Davos Wschodu przysługuje zasadnie — zatem nigdy nie zmienią postrzegania naszej imprezy w kategoriach folkloru.
Coroczna lista uczestników Forum Ekonomicznego składa się jakby z dwóch części — ustabilizowanej od lat, skupiającej głównie biznes prywatny z jego otoczeniem, oraz całkowicie płynnej, obejmującej klasę polityczną i wciąż ogromną sferę spółek skarbu państwa. U kogoś, kto zaliczył już kilka pokoleń premierów, ministrów i wszelakich prezesów, z jednej strony wywołuje to refleksje nad przemijaniem, z drugiej zaś — politowanie nad wyważaniem otwartych drzwi. Ot, gdy na przykład wicepremier Waldemar Pawlak w tym roku podkreśla wyjątkowość obecności Andrieja Kobiakowa, jego odpowiednika z Białorusi — to nie ma pojęcia, iż białoruski wicepremier gospodarczy przyjeżdża do Krynicy od lat! I jest to zjawisko bezwzględnie pozytywne, kontrastujące z arogancką postawą Kremla — inna sprawa, czy i jak obecność na forum procentuje potem w dwustronnej współpracy obu państw.
Najgorsze, że nieustająca rotacja w obsadzie kadrowej największych polskich firm — nigdzie indziej nie widoczna tak jaskrawie i w jednym miejscu, jak podczas corocznego przeglądu prezesów puszących pióra na krynickim deptaku — wiąże się ze stałymi zmianami biznesowych strategii. Cywilom przypomnę, że w terminologii wojskowej decyzje podejmowane są, patrząc od góry, na trzech poziomach: strategicznym, operacyjnym oraz taktycznym. Zmiany taktyczne, dotyczące krótkiego horyzontu czasowego, po zmianach personalnych są oczywistością w praktyce każdej firmy czy instytucji. Jednak w polskiej rzeczywistości polityczno-gospodarczej wciąż przyjmowane są grube strategie — słusznie wychodzące do przodu na co najmniej kilkanaście lat — które po zaledwie roku czy dwóch, przy każdym zawirowaniu kadrowym, trafiają na makulaturę.