Paryż wart mszy, ale nie raty fikacji

Jacek Zalewski
opublikowano: 2008-07-15 00:00

Sukces dwudniowego szczytu unijno-środziemnomorskiego w Paryżu obwieścił nie kto inny, jak jego pomysłodawca i gospodarz, prezydent Nicolas Sarkozy. Za swoje największe osiągnięcie uznał posadzenie przy jednym stole — co prawda daleko od siebie — premiera Izraela, Ehuda Olmerta, oraz prezydenta Syrii, Bashara al-Asada. Ale o ustawieniu się wszystkich szefów państw i rządów do familijnego zdjęcia nie było już mowy. Tymczasem z obserwacji wielu tego typu spotkań nabrałem glębokiego przekonania, że właśnie owo zdjęcie jest — obok kurtuazyjnego obiadu— absolutnie najważniejszym punktem.

Uśmiechy prezydentów Nicolasa Sarkozy’ego i Lecha Kaczyńskiego po ich spotkaniu dwustronnym — które zamiast w niedzielę po bankiecie odbyło się dopiero w poniedziałek — były tyle zgodne z dyplomatycznym protokołem, ile merytorycznie puste. Obie strony pozostały przy swoich stanowiskach. Lech Kaczyński kolejny raz potwierdził, że Polska nie będzie hamulcowym procesu ratyfikacji traktatu z Lizbony — co jest najprawdziwszą prawdą, jako że za czerwoną dźwignię pociągnęli Irlandczycy. Ale Sarkozy’emu chodzi o to, by do końca roku, a najlepiej jeszcze przed kolejnym szczytem Rady Europejskiej, zaplanowanym na 15 października, pozostałe 26 unijnych państw nieorganizujących referendum skompletowało dokumenty ratyfikacyjne i w pewnym sensie postawiło Irlandię pod ścianą. I właśnie dlatego pilnie potrzebuje podpisu m.in. Lecha Kaczyńskiego. Ale wczoraj nie uzyskał żadnej obietnicy, jako że ów podpis jest przecież elementem naszego krajowego teatru działań wojennych, pardon, politycznych. Zgodnie z helskim kompromisem jego ceną jest ustawa kompetencyjna. A poza tym zgody na ratyfikację nie wyraził polityczny szef naszego prezydenta i rzeczywisty negocjator zapisów traktatu — czyli Jarosław Kaczyński.

Notabene przewodzący obecnie Unii Europejskiej prezydent Nicolas Sarkozy bezzasadnie koncentruje uwagę na naszej głowie państwa. Przecież podpisy wstrzymują jeszcze co najmniej dwaj inni prezydenci, których w Paryżu nie było, jako że ich państwa na szczytach UE zawsze reprezentują szefowie rządów — mianowicie Václav Klaus z Czech i Horst Köhler z Niemiec. Premier Mirek Topolánek i kanclerz Angela Merkel z największą radością złożyliby meldunek, że ratyfiakcję mają za sobą, ale głowy ich państw postanowiły poczekać na werdykty trybunałów konstytucyjnych.

Jacek Zalewski