W świeżym rankingu FIFA sprzed dwóch tygodni Portugalia znajduje się na miejscu szóstym (i zwyżkuje), przed Brazylią, Polska zaś na siedemdziesiątym (i dołuje), tuż za Wyspami Zielonego Przylądka, ale przed Burkina Faso.
To okoliczność warta przypomnienia w kontekście wczorajszego meczu, który na sto dni przed EURO 2012 naprawdę, czyli sportowo, otworzył wreszcie Stadion Narodowy.
Siedząc na trybunach, a dokładniej w sektorze medialnym nad lożą prezydencką, odczuwałem nie tyle wzruszenie, ile wrażenie domknięcia się 29 lutego 2012 r. symbolicznej pętli nieubłaganego czasu.
Otóż 17 kwietnia 1983 r. byłem na ostatnim meczu w dziejach Stadionu Dzięsięciolecia, gdy w eliminacjach do EURO 1984 cieniutko zremisowaliśmy 1:1 z Finlandią. Ba, wczoraj siedziałem w tej samej części stadionu, tylko kilkanaście pięter wyżej, jako że obecne boisko znajduje się mniej więcej na wysokości dawnej korony.
Inauguracyjny mecz w Warszawie był dającą do myślenia próbą logistyczno-organizacyjnego przygotowania Polski do EURO 2012. Przypomnę, że razem z Ukrainą otrzymaliśmy od UEFA ten prezent 18 kwietnia 2007 r., czyli pięć lat temu. Ale pierwszy rok w praktyce został zgubiony, gdyż Polsce trafiły się przyspieszone wybory i nastąpiła zmiana rządu.
Ekipa premiera Donalda Tuska radzi sobie z przygotowaniami mniej więcej podobnie, jak prowadzi wiele innych spraw kraju: tak, ale… Same stadiony w terminie ich końcowego odbioru przez UEFA będą gotowe.
Zupełnie inną kwestią jest prowadzenie tych sztandarowych inwestycji. Narodowy został ośmieszony przeróbką schodów i przekładanymi tyle razy terminami otwarcia, na budowie w Poznaniu położyło właśnie rękę Centralne Biuro Antykorupcyjne, we Wrocławiu i Warszawie podwykonawcy walczą o należne im pieniądze… Ale znacznie głębszą wpadką jest niemoc autostradowa, kolejowa i generalnie infrastrukturalna.
Do oceny przygotowań do EURO 2012 doskonale można zastosować filozofię szklanki. Na przykład prezydent Bronisław Komorowski czy premier Donald Tusk z loży Stadionu Narodowego widzą tylko połówkę pełną.
Od strony Wisły, gdzie podjeżdżali, otoczenie zostało jako tako uporządkowane. Ale na przykład z redakcji „Pulsu Biznesu”, odległej o dziesięć minut pieszo, widzimy także połówkę pustą. Od naszej strony otoczenie jest jeszcze ogromnym, rozgrzebanym placem budowy.
A symbolem spóźnienia stał się nieukończony po przebudowie przystanek kolejowy Warszawa Stadion, odgrywający strategiczną rolę w komunikacji publicznej. Przez pół wieku służył meczom piłkarskim, Wyścigowi Pokoju, dożynkom i wszelkim innym masowym imprezom na Stadionie Dziesięciolecia. Ale… nie wczoraj, bo technologia XXI wieku i organizacja inwestycji okazała się zbyt ułomna, by zdążyć na mecz z Portugalią.
Mimo to stolica wytrzymała próbę organizacyjnie i poradziła sobie ze sprawnym rozśrodkowaniem wielotysięcznej rzeszy kibiców. Wobec niedostatków infrastruktury wykorzystany został niezawodny sposób, jak w przedpotopowej epoce otwarcia Stadionu Dziesięciolecia. Mianowicie — piechotą.