Kapitał państwowy może być efektywniejszy niż prywatny. Większość ekonomistów uzna takie twierdzenie za herezję, a jednak teza ta znakomicie sprawdziła się w zakończonych właśnie rozgrywkach Orange Ekstraklasy. Triumfy święcił sektor energetyczny (BOT Bełchatów) i wydobywczy (Zagłębie Lubin). Co charakterystyczne, kapitał państwowy w gospodarce kojarzy się raczej z wielkimi przemysłowymi molochami, w piłce nożnej zaś reprezentuje niewielkie, ambitne i sympatyczne kluby. Może tu tkwi źródło sukcesu. Można też wysnuć wniosek, że państwowy kapitał większą wagę przywiązuje do profesjonalizmu kadry zarządzającej w sporcie niż w realnej gospodarce — bo sukcesy obu czołowych klubów to w dużej mierze zasługa ich trenerów.
Zaskakująco słabo w tych rozgrywkach zaprezentował się sektor paliwowy — pozycja Wisły Płock nie odzwierciedla wszak możliwości rynkowych PKN Orlen. Grupa Lotos oddała rozgrywki walkowerem (nie łożąc na drugoligową Lechię), co rozsierdziło posła Jacka Kurskiego, więc pewnie niebawem się to zmieni. Pewne widoczne w gospodarce tendencje widać również w sporcie — tak niegdyś sławione górnictwo węgla kamiennego dziś jest cieniem dawnej potęgi. Czasy, w których ekscytowaliśmy się rekordami milionów ton wydobytego węgla i sukcesami na arenie europejskiej Górnika Zabrze, należą chyba do przeszłości. Górnik Zabrze ledwo uratował pierwszoligowy byt, a jego imiennik z Łęcznej został dyscyplinarnie zdegradowany.
Prywatni właściciele klubów to wielcy przegrani minionego sezonu, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę wcześniejsze ambicje. Branża medialna mogła przekonać się, że piłka nożna to nie skazany na sukces „Taniec z (drogimi) gwiazdami”. Dla innych miniony sezon być może będzie nauczką, że bez szefa to może sobie miesiącami funkcjonować jakiś duży bank (np. PKO BP), w klubie piłkarskim zaś musi być trener, najlepiej na dłużej niż na dwa tygodnie. Niektórzy powielali grzechy wczesnej ery kapitalizmu — ot, chociażby niekontrolowany import obserwowany w Pogoni Szczecin. Czasy zagranicznej tandety w gospodarce odeszły w przeszłość, w lidze jeszcze niezupełnie. Mści się także brak konsekwencji i nastawienie na szybki zysk, widoczne na przykładzie Wisły Kraków. Podobnie jak w przypadku firm państwowych, zadziwia słaba pozycja sektora paliwowego, tak wśród firm prywatnych zaskakująca jest pozycja firm deweloperskich. Możemy wypatrzeć jedną w drugiej lidze. Może wraz z rozwojem rynku budowlanego awansują do pierwszej. Są jednak także pozytywne przykłady mozolnego i konsekwentnego budowania pozycji klubu — by wspomnieć Kolportera Koronę Kielce, Cracovię czy nieco za wcześnie spisany na straty Groclin.
Podstawową różnicą między ligą a gospodarką jest to, że w Polsce na piłce nożnej wciąż strasznie trudno zarobić i to obecnie raczej zajęcie dla hobbystów. Ale budowa gospodarki rynkowej też wymagała trochę czasu, więc nie ma się co niecierpliwić. Żebyśmy za długo nie czekali, możemy państwowym właścicielom klubów poradzić, aby przenosili doświadczenia z piłkarskiej ligi do państwowych firm (można zacząć od zatrudniania fachowców), a prywatnym, żeby doświadczenia ze swoich firm przenieśli do klubów. A będzie to z pożytkiem dla gospodarki, i dla piłki nożnej.