Pilna potrzeba legitymizacji

Jacek Zalewski
opublikowano: 2003-05-08 00:00

Podział Iraku na strefy może obrócić wniwecz PR-owskie wysiłki, aby obywatele tego nieszczęsnego kraju uznali obce wojska za siły stabilizacyjne. Trudno uciec od skojarzeń z powojennym losem Niemiec. Różnica polega na tym, że cztery ustalone na konferencji w Poczdamie de- (demilitaryzacja, denazyfikacja, dekartelizacja i demokratyzacja), w przypadku Iraku zastępuje jedna dehusajnizacja. Reszta się zgadza — strefy mogłyby połączyć się w Bizonię, potem w Trizonię, później z tych trzech mogłaby zostać utworzona Iracka Republika Federalna, zaś z czwartej, północnej — Iracka (czy raczej Kurdyjska) Republika Demokratyczna. Do kompletu brakuje podziału Bagdadu na cztery sektory...

Idea stref ma korzenie w ogromnej amerykańskiej potrzebie umiędzynarodowienia sprawy irackiej. Waszyngton pogodził się już z generalnym odrzuceniem przez świat samych działań wojennych. Dlatego chciałby otrzymać akceptację przynajmniej dla operacji wycofania się z Iraku. To rozumowanie przenosi się na niższy szczebel koalicji — tak jak USA łakną psychicznego wsparcia ze strony Polski, tak my pożądamy w „naszej” strefie stabilizacyjno-okupacyjnej europejskich sojuszników, na przykład polsko-niemiecko-duńskiego korpusu ze Szczecina. Niemcy już tę propozycję odrzucili, z powodów przypomnianych w pierwszym akapicie tego tekstu.

Wydaje się, że zanim zwycięzcy podzielą się Irakiem, zwykła przyzwoitość nakazuje im, aby wreszcie oznajmili światu, jakim KONKRETNIE zagrożeniem dla ludzkości był Saddam Husajn. Upływa kolejny tydzień niezwykle intensywych poszukiwań, a tu ani widu, ani słychu — głowic z gazami, walizek z wąglikami, że o guzikach atomowych nie wspomnę. Casus belli został zasypany piachem. Właśnie dlatego powinniśmy wiązać takie nadzieje z powrotem polskich firm na iracką pustynię — może na przykład nasi drogowcy gdzieś odkopią materialne powody tej wojny. Na razie historycy są zdezorientowani i nie wiedzą, co wpisać do rubryki „przyczyny”.