Popatrzmy więc na to, co stało się w piątek 30 marca. Administracja amerykańska obłożyła w tym dniu cłem import z Chin papieru powlekanego. Niby nic wielkiego, bo mówimy o niewielkiej części importu, w mało istotnym segmencie, ale USA zerwały z dwudziestoletnią polityką niestosowania ceł na subsydiowane towary z gospodarek "nierynkowych". Otworzyły w ten sposób puszkę Pandory. Wszyscy zaczęli zastanawiać się, jakie artykuły będą następne na liście (produkty ze stali, tekstylia?). Jak zareagują Chiny? Czy zmniejszony eksport, czyli mniejszy wpływ dewiz do Chin nie ograniczy kupna amerykańskich obligacji, co osłabiłoby dolara? Jak mocno ucierpi gospodarka Chin, jeśli protekcjonistyczne decyzje ograniczą eksport kolejnych produktów? Dużo pytań i zagrożeń, a zapowiedź wojny handlowej między krajami będącymi silnikami gospodarki światowej jest bardzo niekorzystna dla całego świata. Nic dziwnego, że dolar osłabł do wszystkich walut.
W sobotę Chiny oświadczyły, że cła nałożone przez amerykańską administrację są „nie do zaakceptowania” i zapowiedziały, że zastrzegają sobie prawo do podjęcia „właściwej” akcji. Nie bardzo jednak wiadomo, co miałoby być tą „właściwą” akcją. Rynki finansowe, oprócz walutowego, na razie lekceważą to wydarzenie, a w poniedziałek indeks giełdowy w Szanghaju wzrósł o ponad dwa procent bijąc kolejny rekord wszech czasów. Uważam jednak, że rozwój sytuacji trzeba bardzo pilnie obserwować. Wydawałoby się, że wojna handlowa między krajami żyjącymi w tak doskonałej symbiozie jest niemożliwa, bo nikomu się nie opłaca, ale takie rozumowanie zakłada, że nie wtrącą się politycy. A oni się z pewnością wtrącą.
Chiny (z Japonią) za pieniądze z eksportu kupowały bardzo dużo obligacji amerykańskiego rządu w ten sposób pomagając dolarowi i finansując amerykańskie deficyty. Ponad 1/3 chińskiego eksportu idzie do USA, więc dobre stosunki są w interesie obydwu tych państw. Podtrzymywany w ten sposób dolar zwiększa konkurencyjność towarów chińskich na rynku amerykańskim, a administracja USA sprzedając obligacje zdobywa środki na finansowanie swojego budżetu. Problem w tym, że rośnie deficyt handlowy USA, a konkurencyjne towary chińskie wypychają ze Stanów produkcję i przyczyniają się do zmniejszenia ilości miejsc pracy. Amerykanie kupując towary chińskie zamiast amerykańskich nie pomagają też gospodarce USA, a to przecież popyt wewnętrzny odpowiada za 2/3 amerykańskiego PKB.
Już w zeszłym roku kongresmani amerykańscy zgłosili propozycję obłożenia chińskiego importu cłem w wysokości (o ile dobrze pamiętam) 25 procent. Alternatywą miała być rewaluacja chińskiego juana. Wtedy groźba podziałała i juan zaczął szybciej się wzmacniać. Problem jednak w tym, że w lipcu 2005, kiedy to Chiny zmieniły reżim walutowy, mówiono o niedoszacowaniu juana o 20 -25 procent, a tymczasem w ciągu 21 miesięcy wzmocnił się on jedynie o niecałe piąć procent. Chiny nie mogą sobie pozwolić na dużą rewaluację, bo zaszkodziłyby swojej gospodarce i zwiększyły i tak już olbrzymie napięcia społeczne.
Propozycja wprowadzenia cła była posunięciem przedwyborczym i nie weszła w fazę legislacyjną. Teraz, jak widać, pomysł wraca niejako tylnymi drzwiami. Wydaje się, że USA chcą zastawać metodę salami. Będą małymi krokami, po plasterku, wydzielali te segmenty importu, które uważają za groźna dla własnej gospodarki. W przyszłym roku odbędą się wybory prezydenckie, a Demokraci, mający większość w Kongresie, będą chcieli pokazać, że to oni (w domyśle również ich kandydat) dbają o miejsca pracy w USA. Z tego wynika, że na cle na papier się nie skończy.
Problem jednak w tym, że Chiny maja potężną broń (ponad 1000 mld USD rezerw) i duże możliwości wpływu na rynek obligacji. Obawiam się, że jeśli politycy pójdą w kierunku protekcjonizmu to zamiast poprawić bilans handlu zagranicznego jeszcze go pogorszą, bo mniejszy popyt na obligacje osłabi dolara, co przełoży się na wzrost cen ropy (surowce generalnie są ujemnie skorelowane z dolarem), a to podwyższy inflację w USA. Droższe, ale nie tak drogiej jak amerykańskie, towary chińskie też zwiększą inflację. Wprowadzenie ceł okazać się więc może sposobem na popełnienie swoistego seppuku. Wynikiem mogą być wyższe, a nie niższe stopy procentowe i recesja w gospodarce. Czy ten scenariusz zostanie zrealizowany, czy też przeważy rozsądek i politycy zejdą z tej prowadzącej do dużych problemów drogi? Konia z rzędem temu, kto na to pytanie trafnie odpowie.