Polska zapomniała o miejscach na orbicie
Przedstawiciele rządu mają wyjątkowo twardy orzech do zgryzienia. Kraj, którego interesy reprezentują, dysponuje bowiem, podobnie zresztą jak inne państwa, przyznanymi z rozdzielnika pozycjami na orbitach satelitarnych. Dotychczas nie było z tym problemu, bo i nikt nie miał pomysłu, a przede wszystkim potrzebnych środków, na skorzystanie z tego — było nie było — ograniczonego dobra. Ten stan był na tyle wygodny, że odpowiedzialne za tworzenie prawa instytucje zapomniały wręcz o umocowaniu kompetentnych urzędów do decydowania o tym, jak i przez kogo mogą być zagospodarowane miejsca na orbitach geostacjonarnych przysługujących Polsce. Pewnie nikt nie śnił nawet, że status quo w tej sprawie (w praktyce bezczynność) zostanie zachwiane. A jednak stało się.
Do drzwi polskiego rządu zapukała firma, która ma pomysł na wykorzystanie tych dóbr i potrzebne do tego fundusze. Zamierza zainwestować w ten rynek kilkaset mln euro. Będzie zatem płacić w Polsce podatki i zagwarantuje zatrudnienie dużej liczbie rodzimych specjalistów. Przez klientami i nadawcami radiowymi otworzą się nowe możliwości. Firma oferuje stronie rządowej fachową pomoc przy organizacji tego przedsięwzięcia (w praktyce chodzi o wypełnienie i zgłoszenie kilku wniosków do międzynarodowych instytucji, a następnie — co jest przypisane administracjom rządowym — pełnienie funkcji koordynatora częstotliwości w ITU w Genewie).
Tyle daje firma, a w zamian potrzebuje praktycznie tylko zezwolenia rządu. Przynajmniej takie składa deklaracje. Podejrzana sprawa, tym bardziej że wydanie zezwolenia tej firmie nie przekreśla innych inicjatyw w tej materii (pod warunkiem, że takie się pojawią).
Rząd się zastanawia, a jego przedstawiciele mają sporo wątpliwości. Na początku nie wiedzieli w ogóle, jak tę sprawę ugryźć. Powołali więc specjalną komisję międzyresortową. Teraz — bez zbędnego pośpiechu — pracują nad opiniami w tej sprawie. Może wiedzą o czymś, o czym my nie wiemy, a ich wstrzemięźliwość i asekuranctwo są uzasadnione? Może obawiają się podstępu, bo część osób, z którymi rozmawialiśmy, jest przekonana, że ten projekt musi kryć drugie dno. Niewykluczone jest również, że podpisanie umowy z tą firmą narazi — przynajmniej takie są obawy — polski rząd na reperkusje ze strony UE, bo Europa — w tym Polska — wyraziła wcześniej chęć na wprowadzenie innego systemu — DAB Eureka, choć nikt nie ma zamiaru go w Polsce implementować.
Wciąż możliwe są dwa scenariusze: rząd wyda zezwolenia (podobno jest to całkiem realne) lub postąpi odwrotnie. W tym drugim przypadku firma dojdzie pewnie do porozumienia z innym europejskim krajem, a my będziemy liczyć straty.