„Puls Biznesu”: Czołówkę najcenniejszych spółek świata otwierają firmy technologiczne. Wyceny start-upów z tego sektora dochodzą do gigantycznych kwot i coraz częściej mówi się o narastającej wokół nich bańce spekulacyjnej. Nawet na polskim gruncie przedsiębiorcą 2018 r. w kategorii “Nowy biznes” według EY został założyciel XTPL, spółki, która swojego produktu jeszcze nie sprzedaje, a dopiero testuje. Czy biznes wpadł w pułapkę nowych technologii?
Sebastian Kulczyk, prezes Kulczyk Investments, założyciel funduszu Manta Ray i twórca akceleratora Incredibles: Wpływ nowoczesnej technologii na rozwój ludzkości to jedno, a nieuchronne konsekwencje spekulacji aktywami i instrumentami finansowymi — to drugie. To raczej kapitał spekulacyjny — mimo wielu zalet — stoi za potencjalną bańką. Oczywiście, dopóki rynek rośnie, inwestorzy przymykają oczy na niedoskonałości start-upów, a właściciele młodych, technologicznych firm na niedoskonałości inwestorów. W przypadku krachu ten podział nie będzie już miał wielkiego znaczenia. Stracą i jedni, i drudzy.
„Inwestując, płacimy za marzenia i obietnice. To jest zwariowany rynek, oparty na wierze w nadejście technologicznej rewolucji” — to pana słowa. Ile dotychczas wydał pan na te marzenia?
Mój fundusz venture capital, czyli Manta Ray, zasiliłem kwotą 60 mln USD. Pula ta nie została jeszcze w pełni zagospodarowana, a zainwestowałem już w ponad 20 polskich i zagranicznych projektów. W najbliższych miesiącach chciałbym zakończyć analizy i negocjacje zakupu kolejnych spółek i przystąpić do kolejnych serii finansowania firm, w których już jestem zaangażowany. Nie zwalniam tempa i dalej szukam ciekawych projektów na całym świecie. W przyszłości wszystkie pozyskane ze sprzedaży spółek pieniądze zamierzam reinwestować w nowe przedsięwzięcia. Pierwsze „wyjścia” zaplanowałem na drugą połowę 2019 r.
Brainly, Booksy czy Finiata to firmy, które wypracowały sobie miejsce na start-upowym rynku, zanim włożył pan w nie własne pieniądze. Patrząc na oficjalnie ogłoszone inwestycje Manta Ray można zauważyć, że poza Virgin Hyperloop One wybierał pan raczej umiarkowanie ryzykowne projekty. W inwestowaniu bardziej opłaca się jednak zachowawczość?
Historia uczy, że w sektorze technologicznym nawet najwięksi mogą bardzo szybko spaść ze szczytu. Proszę zwrócić uwagę na rotację na listach najszybciej rozwijających się spółek świata. Wyceny wielu firm, jeszcze nie tak dawno ulubieńców inwestorów i analityków, zmieniają się jak w kalejdoskopie. Nie ma więc co się oszukiwać — działalność na tym rynku jest obciążona ryzykiem. Dlatego właśnie tak rzadko szukam firm na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Interesują mnie spółki, które mają własne patenty, wdrożenia, generują stałe przychody, a ich zarządy wieloletnie i różnorodne doświadczenia. Interesują mnie firmy, które dojrzały do realizacji kolejnych rund finansowania, pracują nad zwiększeniem skali działania, międzynarodową ekspansją, globalnym wdrożeniem. Właśnie w tym segmencie czuję się najpewniej i mogę najwięcej zaoferować jako inwestor, partner i mentor.
Mocno wierzy pan w Hyperloopa? Nawet jeśli się sprawdzi, to budowa nowej infrastruktury komunikacyjnej potrwa długie lata.
Hyperloop to wyjątkowe, wizjonerskie przedsięwzięcie. Oczywiście, wymaga jeszcze ogromnej pracy naukowców i konstruktorów oraz niewyobrażalnych nakładów finansowych i równie niewyobrażalnej cierpliwości inwestorów. Projekt jest bardzo złożony, a jego sukces leży także w rękach polityków, regulatorów i samorządów. To zwiastun prawdziwej rewolucji w organizacji transportu, zupełnie nowa, infrastrukturalna koncepcja, która zmieni świat. Dlatego jest tak pociągająca i mimo ryzyka zdecydowałem się ją konsekwentnie wspierać.
Traktuję ten projekt nie tylko w kategoriach wyzwania biznesowego, lecz także obywatelskiego obowiązku, małego wkładu w historię świata, która właśnie pisze się na naszych oczach. Wierzę, że Hyperloop powstanie i będzie komercyjnym sukcesem.
Które ze spółek z Manta Ray są najbardziej zaawansowane w rozwoju i gotowe do działania w skali globalnej?
Brainly zdobył już 100 mln użytkowników na świecie. Mówimy więc o spółce w fazie silnego wzrostu, profesjonalnie zarządzanej przez menedżerów z globalnymi aspiracjami. Stabilnie i bardzo obiecująco rozwija się również Booksy.
Powszechnie znana statystyka jest bezwzględna, na sukces może liczyć tylko jeden z 10 projektów start-upowych. Bardzo liczę na to, że dzięki naszemu podejściu oraz partnerskiemu, wszechstronnemu procesowi budowania wartości, nasza statystyka będzie lepsza. Weryfikacja tej strategii nastąpi najpóźniej za dwa trzy lata, ale nigdy nie ukrywałem, że liczę na ponadprzeciętne zwroty z naszych inwestycji.
A czy start-upy, które przeszły przez pana akcelerator Incredibles, mają szansę odnieść na rynku sukces? Co dał im udział w programie?
Nie mam wątpliwości, że każdy z finalistów ma szansę na globalny sukces. Bardzo uważnie wybieraliśmy projekty, które rywalizowały o nasze granty i program akceleracyjny. Bardzo starannie „szyliśmy” im na miarę zakres wsparcia mentorskiego. Program Incredibles oceniany jest jako praktyczna, użyteczna pomoc we wszystkich obszarach związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej. Oferujemy nie tylko nasz czas, ale również czas naszych partnerów, wspólników, a nawet międzynarodowych konkurentów. I to jest doceniane przez spółki. Druga edycja, mimo że mocno podnieśliśmy poprzeczkę naszych oczekiwań, zgromadziła 302 aplikacje. Zdecydowana większość to bardzo obiecujące projekty. Wybór był więc bardzo trudny.
Zdecydował się pan już zainwestować w któryś nich?
Mam swoich faworytów, zarówno w pierwszej, jak i drugiej edycji. Najbliższe tygodnie powinny przynieść konkretne rozstrzygnięcia. Warto jednak podkreślić, że udział w naszym programie daje spółkom także lepszą rozpoznawalność, która potem pomaga w zdobyciu finansowania od innych funduszy vc — i kilka spółek doskonale tę szansę wykorzystało.
W kraju mamy niewiele start-upów, które zyskały rozpoznawalność na świecie. Jak można to zmienić?
To kwestia czasu. Technologiczny ekosystem w Polsce jest wciąż bardzo młody. Koledzy z Kalifornii szacują, że dzieli nas w rozwoju około dziesięciu lat. Warto jednak pamiętać, że oni długo uczyli się na własnych błędach, a my mamy luksus czerpania z ich doświadczeń. Jestem więc optymistą, bo nie brakuje nam kapitału czy dostępu do unikalnej wiedzy. Młodzi przedsiębiorcy muszą jednak zrozumieć, że potknięcie czy błąd biznesowy nie przekreśla ich dalszej kariery. To kolejny, czasem nieuchronny, element dojrzewania w biznesie. To tylko nowy etap, a nie koniec marzeń o sukcesie.