Polski rynek pracy jest rozgrzany — według Eurostatu, stopa bezrobocia w Polsce spadła poniżej 5 proc. To najniższy odczyt od połowy lat 90. (od kiedy dostępne są porównywalne dane). Coraz więcej firm deklaruje chęć podnoszenia płac i problemy ze znalezieniem pracowników. Liczba ofert pracy przypadająca na bezrobotnego jest niemal dwukrotnie wyższa niż w pamiętnych latach 2006-07, kiedy rynek pracy był rozgrzany wręcz do czerwoności. Mimo to nie widać silnego wzrostu płac. To nietypowe zjawisko ekonomiści uznają za dobrą rzecz dla gospodarki.
— Wzrost płac jest umiarkowany jak na obecne tempo wzrostu wydajności pracy. Jednostkowe koszty pracy rosną więc w umiarkowanym tempie, co oznacza, że nie ma silnej presji inflacyjnej i nie następuje erozja konkurencyjności polskich przedsiębiorstw — komentuje Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP.
Zduszone płace
Umiarkowane tempo wzrostu płac jest zastanawiające, biorąc pod uwagę nie tylko bardzo dobrą kondycję naszej gospodarki. Mniej więcej od 2006 r. udział przedsiębiorstw prognozujących wzrost płac szedł niemalże krok w krok ze zmianami przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w tym sektorze (patrz wykres). W ostatnich latach widoczny jest jednak rozstrzał obu tych wartości — prognozy przedsiębiorców odbiegają od realiów. Mniej więcej od roku dość nietypowe zachowanie w danych widać także na podstawie przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw, zestawionego z oceną sytuacji na rynku pracyw miejscowości lub okolicy danego ankietowanego. W ostatnich miesiącach odsetek osób, które twierdzą, że bez większych problemów można znaleźć odpowiednią pracę, wystrzelił, a wskaźnik wynagrodzeń za tym nie nadążył. Oznacza to, że w ostatnim czasie pracownicy czują się pewnie na rynku pracy, ale nacisk na wzrost płac albo nie jest tak bardzo silny, albo jest łagodzony przez inne czynniki. Wygląda na to, że mamy do czynienia z jednym i drugim.
Ratunek z Ukrainy
Zdaniem Piotra Bujaka, główny czynnik, który ogranicza dynamikę płac, to ogromna imigracja pracowników z Ukrainy, która przybrała na sile w ostatnich dwóch latach.
— Legalnie pracują w Polsce obecnie setki tysięcy Ukraińców, a jeżeli wliczyć nielegalne podejmowanie pracy, to można mówić o ponad milionie osób. Bez napływu imigrantów z Ukrainy pracodawcy mieliby dramatyczne problemy ze znalezieniem pracowników. Dynamika płac byłaby wówczas dużo wyższa — tłumaczy Piotr Bujak. W przypadku Ukraińców i ich wpływu na polski rynek pracy, a dokładniej na dynamikę wynagrodzeń w naszej gospodarce, sytuacja jest skomplikowana. Z jednej strony napływ sąsiadów zza wschodniej granicy zwiększa podaż na naszym rynku pracy i tłumi wzrost wynagrodzeń. Z drugiej, nie można odmówić im walki o poziom płac. W ostatnim miesiącu Ukraińcy zwiększyli oczekiwania płacowe o 15-30 proc., wynika z szacunków Upper Job, agencji pracy zajmującej się pozyskiwaniem pracowników ze Wschodu. Do tego, nie jest pewne utrzymanie skali napływu Ukraińców do naszego kraju. Od przeszło miesiąca ruch Ukraińców na zachód Europy został ułatwiony (od 11 czerwca obywatele Ukrainy podróżujący do UE nie muszą mieć wiz). Piotr Bujak nie oczekuje jednak skokowego i rychłego odpływu relatywnie taniej siły roboczej z naszego kraju.
— Spodziewam się, że w pierwszej kolejności Ukraińcy będą żądać podwyżek, co zresztą już widać w niektórych badaniach ankietowych. Co więcej, należy pamiętać o tym, że zmiany w regulacjach nie oznaczają, że Ukraińcy mogą swobodnie podejmować pracę w innych krajach. W Polsce mają istotne ułatwienia. Z nielegalnym zatrudnieniem — a z tym Ukraińcy mieliby do czynienia na Zachodzie — wiąże się wiele niedogodności, które niekoniecznie muszą być skompensowane przez wyższe wynagrodzenia. To wszystko, w połączeniu z odległością, która przemawia na korzyść Polski, zmniejsza skłonność pracujących u nas Ukraińców do wyjazdu na zachód Europy — argumentuje Piotr Bujak.
Papierowa zmiana
Aleksandra Świątkowska, ekonomistka BOŚ Banku, zauważa, że relatywnie słabe tempo wzrostu wynagrodzeń, w szczególności wobec dynamicznych wskaźników wzrostu zatrudnienia, ma związek z efektami zmian regulacyjnych wprowadzonych na początku 2016 r. wpływających na zmianę formy zatrudnienia.
— Te zmiany mogły podbijać dynamikę wzrostu zatrudnienia — zgodnie z definicjami GUS — nie wskazując jednak na faktyczny wzrost popytu na pracę. Zmiana formy prawnej zatrudnienia pod wpływem zmian regulacyjnych nie musi przekładać się na wzrost presji płacowej przez pracownika — wyjaśnia Aleksandra Świątkowska. Do listy potencjalnych czynników, które mogą ciążyć dynamice wynagrodzeń, ekonomista PKO BP dorzuca także deflację, która dość mocno utkwiła w naszej pamięci.
— Polacy po ponad dwóch latach deflacji dopiero zaczynają zauważać rosnące ceny. Musi upłynąć trochę czasu, aby wzrost cen, w szczególności żywności, skłonił ich do nasilenia presji płacowej — mówi Piotr Bujak. Ekspert podkreśla, że za sprawą imigracji sytuacja na krajowym rynku pracy nie jest na razie na tyle napięta, aby pracownicy czy reprezentujące ich związki zawodowe byli skłonni do żądania znacznie wyższych wynagrodzeń. — To jednak będzie się stopniowo zmieniać — twierdzi Piotr Bujak.
Dla dobra ogółu
Dla pracownika szybki wzrost wynagrodzeń jest czymś pożądanym, ale z punktu widzenia gospodarki niekoniecznie. Dowodem są chociażby lata 2006-07. Płace rosły wówczas bardzo szybko, ale mieliśmy jednocześnie do czynienia z klasycznym efektem przegrzania — doświadczyliśmy gigantycznego deficytu na rachunku bieżącym, rosło zadłużenie zagraniczne i w końcu, gdy przyszedł globalny kryzys, doświadczyliśmy „mini- -kryzysu” walutowego (przecena złotego sięgnęła 50 proc., co wiele osób zadłużonych w zagranicznych walutach odczuło dość mocno).
— Wzrost presji płacowej i dynamiki płac nie jest zły, bo to przekłada się na wzrost zamożności obywateli i wyższą konsumpcję. Warto jednak podkreślić, że z perspektywy ekonomicznej wskazane jest, by płace rosły w tempie zbliżonym do wzrostu wydajności pracy. Utrzymujący się przez dłuższy czas wzrost płac powyżej dynamiki produktywności może mieć wpływ na pogorszenie konkurencyjności gospodarki i długoterminowy wzrost gospodarczy. Ze względu na wzrost presji inflacyjnej może też prowadzić do podwyżek stóp procentowych i wzrostu rentowności obligacji na rynkach finansowych. Nadmierny wzrost płac może być źródłem narastania nierównowag w gospodarce — mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. Narodowy Bank Polski prognozuje, że wynagrodzenia w końcu zaczną rosnąć dużo szybciej niż obecnie, przynajmniej w ujęciu nominalnym. W najnowszej projekcji NBP szacuje, że w 2017 r. wynagrodzenia wzrosną o 4,7 proc. r/r, a w 2018 r. już o 6 proc.


