„Puls Biznesu”: Skąd wziął się Jan Mroczka, tegoroczny Przedsiębiorca Roku, laureat Wektora Pulsu Biznesu, wybrany przez naszych czytelników spośród doborowego grona uznanych menedżerów i biznesmenów?
Jan Mroczka: Spośród zwyczajnych ludzi, z małej Legnicy. Mój przykład pokazuje, że w Polakach drzemie duch przedsiębiorczości. W połączeniu z ciężką pracą daje efekty, takie jak Rank Progress. Nie mam biznesowego wykształcenia. Moją szkołą była firma. Doprowadziłem do tego, że Rank Progress jest spółką rozpoznawalną i szanowaną. Ludzie liczą się z moim zdaniem, pytają o opinię, zachęcają do inwestycji w ich mieście. Pochodzę z przeciętnej polskiej rodziny, ale nie mam kompleksów. Potrafię twardo negocjować z szefami największych sieci handlowych w Europie czy globalnymi funduszami.
— Edukacja nie jest konieczna, by osiągnąć sukces w biznesie, a co jest? W ubiegłym roku pojawiło się w Polsce prawie 30 tys. nowych firm. To w większości jednoosobowe działalności, ale potwierdza, że Polacy są przedsiębiorczy. Co by im pan poradził?
— Przedsiębiorczość trzeba mieć w genach. Nie wolno brać się za coś, w co się nie wierzy. Trzeba też wierzyć w siebie. To połowa sukcesu. Pomysł jest najważniejszy, ale koniecznie należy go zderzyć z rzeczywistością, skonsultować z kimś, kto się na tym zna. Forsowaniem złych pomysłów krzywdzimy siebie i wszystkich wokół. Trzeba też wiedzieć, dokąd się podąża.
— A Rank Progress dokąd zmierza?
— Oczywiście do WIG20. Ja w to wierzę, z natury jestem optymistą. Jeszcze pięć lat temu nie spodziewałem się, że będziemy tu, gdzie teraz. Dlaczego moja firma miałaby być gorsza od tych, które przyszły do Polski z zagranicznym kapitałem? Nie widzę ku temu powodów. Z dumą noszę w kieszeni polski paszport.
— Jest o panu głośno, zwłaszcza w lokalnym wymiarze, we wszystkich kilkudziesięciu miasteczkach prowincji, gdzie zdecydował się pan zainwestować. O pańskiej wygranej zdecydowały głosy oddane gównie spoza dużych aglomeracji.
— Bo inwestujemy w małych miastach, co pozwala im się rozwijać, daje ludziom pracę i dostęp do tego, co mają mieszkańcy dużych aglomeracji. Wystarczy spojrzeć na Legnicę, moje rodzinne miasto, gdzie zbudowaliśmy pierwszą własną galerię handlową. Tam żadna inna firma by nie przyszła, bo to zbyt duże ryzyko. Dla nas nie — w mniejszym mieście łatwiej o dobrą działkę i porozumienie z władzami. Mamy poczucie, że realnie wpływamy na to miasto. Centrum Legnicy jeszcze piętnaście lat temu było zaniedbane i nieatrakcyjne. Nasze konsekwentne działanie i inwestycje to zmieniły.
— Sporo inwestycji już za wami, kilka w trakcie i dziesiątki przed. Rank Progress staje się coraz większym podmiotem.
— Ale to nie korporacja. Tworzymy spółkę rodzinną, przyjacielską, utożsamiamy się z nią. W działaniu nie zamierzamy zastąpić podstawowych wartości — takich jak szacunek dla człowieka — procedurami. Dla mnie portier czy sprzątaczka są w firmie tak samo ważni, jak menedżer. Nie każdy nadaje się na szefa, ale też nie każdy może być dobrą sprzątaczką czy portierem. Tę nagrodę odebrałem ja, ale powinna być przyznana wszystkim pracownikom Rank Progressu. Ja sam ze swoimi pomysłami niczego bym nieosiągnął.
— Ale to pan wpada na pomysły biznesowe i wciela je w życie.
— Nie zawsze. Coraz częściej zdarza się, że wcielamy pomysły mojego syna Mateusza. W dzisiejszych czasach młodzi mogą do biznesu wnieść wiele nowatorskiego. Ale wchodząc w każdy biznes zawsze chcę go poznać. Zaczynałem od firmy budowlanej, gdzie na początku pracowałem własnymi rękami. Potem z partnerem zbudowaliśmy firmę produkującą wina musujące, ale najpierw spędziliśmy kilka miesięcy, poznając technologię, jakiej używano w podobnych firmach za granicą. Teraz kupujemy nieruchomości, by budować centra handlowe. Nawet jeśli jestem na drugiej półkuli, to telefonicznie uczestniczę w tych transakcjach, sugeruję rozwiązania, negocjuję. Dziś wchodzimy w sektor utylizacji odpadów. Mimo że mam ludzi, którzy się na tym znają, również ja się tego uczę. Znam moją firmę jak własną kieszeń, wiem, gdzie są w niej problemy i jak je rozwiązywać. Nie byłoby sukcesu Rank Progressu, gdyby nie moje i mojego partnera poczucie tożsamości z tą firmą.
Przedsiębiorcę Roku wskazują czytelnicy „PB”
Wektor to statuetka, która już po raz kolejny została wręczona podczas Balu Pracodawców RP najlepszemu — zdaniem czytelników „Pulsu Biznesu” — przedsiębiorcy minionego roku. W zeszłym roku został nią wyróżniony Michał Kiciński z firmy CD Projekt, a dwa lata temu — Leszek Czarnecki. Dlaczego Jan Mroczka? Bo w trudnym dla rynku nieruchomości roku zbudował fundamenty przyszłego wzrostu Rank Progressu. Sfinalizował bardzo
— Produkcja win upadła. To jedyna pańska porażka?
— W biznesie dwa razy straciłem prawie wszystko. Kiedy likwidowaliśmy produkcję win, nie pozostawiliśmy za sobą ani grosza długu. Szaleństwo? Niekoniecznie. Nikogo nie skrzywdziłem, mogę spokojnie patrzeć w lustro. Chciałem dalej działać w biznesie, ale do tego trzeba mieć czystą historię. W Rank Progressie raz doświadczyliśmy porażki. Nie udało się nam zbudować jednej inwestycji, ale nie straciliśmy na tym. To była kwestia ambicjonalna. Do tego, co dziś mam, dochodziłem samodzielnie. Rodzice wpoili mi wszystkie zasady, którymi kieruję się przez całe życie, także w biznesie.To uczciwość, pokora i umiejętność dostrzegania człowieka.
— Skąd pomysł na Rank Progress?
— Pierwsze zlecenie dostaliśmy od Ruperta Morgana, który odpowiadał za rozwój Tesco w Polsce. Nie mieliśmy ani kapitału. Dogadaliśmy się, że zbudujemy hipermarket, oni będą to finansować, a jeśli dostarczymy pozwolenie na użytkowanie w określonym czasie, to zarobimy milion marek. Porozumienie było potwierdzone uściskiem dłoni. To dla mnie więcej niż podpisy — to obietnica dotrzymania słowa. Potem trafiliśmy jeszcze na świetnych partnerów z Carrefoura. To dzięki nim wypracowaliśmy pieniądze na pierwszą własną inwestycję w Legnicy. Kolejnym przełomem była sprzedaż naszego centrum handlowego w Zgorzelcu brytyjskiemu inwestorowi. Wtedy przeskoczyliśmy do wyższej ligi.
— Trafiał pan na odpowiednich ludzi. Ma pan szczęście czy może tupet?
— Raczej tupet. Kiedy wyrzucają mnie drzwiami, zaprzyjaźniam się z palaczem, który wprowadza mnie przez kotłownię. Mam jasno wyznaczone cele. Wierzę jednak, że stoi za tym coś więcej. Wielu nazwałoby to szczęściem, ja — opatrznością.
— Jest pan dziś człowiekiem majętnym, byt pańskiej rodziny jest zabezpieczony, firma może bez większych zmian funkcjonować jeszcze co najmniej dekadę. Mógłby pan odcinać kupony, a tymczasem wchodzi pan w nowe biznesy: mieszkaniowy, gastronomiczny, kinowy czy biogazowy. Po co?
— Nie mogę odpuścić, to nie leży w mojej naturze. Mam wielką potrzebę tworzenia oraz budowania wartości. Ale nie wyrażanej w pieniądzu, lecz liczbie dobrych rzeczy, które za nie można zrobić. Dajemy ludziom pracę, utrzymanie ich rodzinom, poczucie życiowej stabilności. Mógłbym sobie kupić jeszcze jeden samochód, dom czy podróżować. Tylko po co? Lubię biznes, bo dzięki niemu buduję też coś dla innych. Sukces zawdzięczam także mojej rodzinie.