Wszystkie zaplanowane do 30 czerwca 2025 r. trafią jeszcze na okres przechodniego przewodnictwa polskich ministrów w legislacyjnej Radzie Unii Europejskiej. Poprzednia prezydencja przypadła Polsce w drugim półroczu 2011 r., obecna obejmuje pierwszą połówkę 2025 r., a kolejna zdarzy się zapewne dopiero po 2040 r. Chwila jest zatem dziejowa, przynajmniej w mniemaniu akurat rządzącej ekipy. Także wiodącym hasłem toruńskiego XXXII Welconomy całkiem naturalnie jest właśnie prezydencja w Radzie Unii Europejskiej.
Od pierwszych dni 2025 r., a nawet już wcześniej w obiegu publicznym wciąż krąży jednak gruby fejk. Co chwilę gdzieś komuś się wymyka, że Polska nagle kieruje… całą Unią Europejską. Takie niby przejęzyczenie, niby skrót pojęciowy powtarzają rozentuzjazmowani politycy trzymający obecnie władzę, a także będące rządową tubą media, głównie telewizyjne. Obiektywnie trzeba przyznać, że wersja pisana zarówno w prasie, jak też w internecie podawana jest raczej prawidłowo. Notabene fikcyjna mocarstwowość z innych powodów udzieliła się także prezydentowi Andrzejowi Dudzie i politykom opozycji, którzy ostro krytykują premiera Donalda Tuska za niewykorzystywanie wyimaginowanej dziejowej szansy. Fraza o szansie przebija także podczas ambitnych paneli w Toruniu. Idea pokierowania choćby przez pół roku całą unijną wspólnotą jest bardzo chwytliwa i wzniosła, ale to przecież mrzonka i czyste chciejstwo.
Kolejny już raz po 1 stycznia 2025 r. wypada mi przekłuć propagandowy balon i przypomnieć wspólnotowe realia decyzyjne. Kolegialną głową UE jest Rada Europejska (RE), czyli szczyt 27 premierów i prezydentów, tych drugich uczestniczy jedynie kilku. RE przewodniczy António Costa, portugalski były socjalistyczny premier, będący 28. neutralnym uczestnikiem posiedzeń bez prawa głosu. W najbliższy czwartek, 6 marca, owa unijna głowa drugi raz podczas dramatycznego półrocza zbierze się na awaryjnym posiedzeniu w Brukseli. Po dwóch tygodniach, 20-21 marca, odbędzie się kolejny szczyt Rady Europejskiej, tym razem planowy.
Ponadnarodowy rząd stanowi 27-osobowa Komisja Europejska. Dopiero 1 grudnia 2024 r. rozpoczęła pięcioletnie urzędowanie pod przewodem niemieckiej chadeczki Ursuli von der Leyen, wybranej na drugą kadencję. Od kilku tygodni Komisja Europejska dopiero opracowuje i etapami publikuje swoje zamierzenia na kadencję 2024-29, co jest bardzo ważne z powodu traktatowego nadania tylko temu organowi inicjatywy prawodawczej.
Unijna legislatura jest dwuizbowa, co bardzo często bywa zapominane. Odpowiednik naszego Sejmu to wybierany w 27 państwach bezpośrednio 720-osobowy Parlament Europejski (PE), któremu obecnie przewodniczy maltańska chadeczka Roberta Metsola, ale tylko przez 2,5 roku, w drugiej połówce kadencji fotel przejmie reprezentant socjaldemokratów. I wreszcie na samym końcu karety głównych instytucji UE lokuje się owa „nasza” obecnie Rada Unii Europejskiej, czyli druga izba legislacyjna, współtworząca razem z PE dyrektywy i rozporządzenia. W bardzo zasadnym odniesieniu porównawczym do ustroju krajowego jest to mniej więcej Senat, chociaż zupełnie inaczej skonstruowany. Tę traktatową prawdę hierarchiczną, zapewne gorzką wobec wybujałych ambicji, muszą przyjąć do wiadomości i do 30 czerwca pamiętać wszyscy budujący na piasku zamki jakiejś mitycznej szansy.