Główne, najbardziej prestiżowe, spotkanie w szwajcarskim kurorcie Davos odbywa się po raz 42. Ale przez cały rok organizowane są także mutacje Davos na wszystkich kontynentach. Notabene raz, 28-30 kwietnia 2004 r., czyli tuż przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej, forum zawędrowało do Warszawy. Ale wspomnienia zamkniętego centrum stolicy do tej pory wywołują wśród jej mieszkańców przekleństwa, więc lepiej owego wątku nie rozwijać…
Ponad 2600 uczestników z ponad 100 krajów reprezentuje w Davos nie drobne miliardy, lecz biliony dolarów.
Na liście gości podpisało się również 40 szefów państw lub rządów, tłum ministrów i szefów banków centralnych. Takie dane imponują, ale straszliwie niewygodne dla owej elity jest naiwne pytanie: jaką konkretną korzyść ze zgromadzenia się takiej śmietanki odnosi szara masa?
Przecież to właśnie weterani Davos byli w 2008 r. bezpośrednimi sprawcami eksplozji globalnego kryzysu finansowego. Dlatego tegoroczne hasło przewodnie forum: „Wielka przemiana. Kształtowanie nowych modeli” jest równie wzniosłe jak dęte.
Możnowładcy niby szukają w Davos dróg wychodzenia z kryzysu oraz sposobów takiego zarządzania gospodarką, aby uniknąć kryzysów kolejnych. Niestety, w mózgach finansowej ekstraklasy zabetonowany został aksjomat, że w nowo ukształtowanym ładzie ekonomicznym przede wszystkim ona sama nie może absolutnie nic stracić — i tak krąg niemożności się domyka.