Donalda Trumpa i Władimira Putina nikt spoza ich najwęższych sztabów nie słyszał, zatem nie istnieją sondaże wskazujące, kto wizerunkowo lepiej wypadł. Pozostają upublicznione przez obie strony konkrety, a właściwie ich brak. Na podstawie strzępów informacji nawet amerykańscy analitycy – naturalnie spoza dworu chwalców Donalda Trumpa – obiektywnie wskazują na polityczny sukces prącego do celu po trupach Władimira Putina.
Nie była to rozmowa równa, albowiem prezydent USA sam obsadził się w roli petenta. Jego nadęty narcyzm stworzył anormalną konstrukcję negocjacyjną, w której potęga władzy – bo przecież nie intelektu – lokatora Białego Domu miałaby przeforsować w rozmowach dwójkowych jednobrzmiące zapisy, które zsumowałyby się w porozumienie trójkątne. Amerykańskim planem A było jak najszybsze zakończenie strzelaniny, czyli rosyjsko-ukraińskie zawieszenie broni, umożliwiające przejście do docelowych negocjacji pokojowych. Władimir Putin sprytnie wyślizgał się z jakichkolwiek zobowiązań i wykiwał Donalda Trumpa, który planu B po prostu nie ma. Kremlowski car zgodził się na absolutne minimum, akceptując wstrzymanie się Rosji i Ukrainy przez 30 dni z atakami wyłącznie na infrastrukturę energetyczną. Notabene osiągnął własną korzyść, ponieważ uchroni to rosyjski system energetyczny przed atakami Ukraińców, którzy właśnie radykalnie zwiększyli zasięg poddźwiękowych pocisków manewrujących Neptune z 200 do 1000 kilometrów. Wcześniej uzgodnione z Donaldem Trumpem oczekiwania Wołodymyra Zełenskiego, że upragniony rozejm, choćby 30-dniowy, obejmie wszystko, a zwłaszcza ataki na ludność cywilną – Władimir Putin wyrzucił do kosza. Żeby zostało to zapamiętane, wkrótce po zakończeniu wtorkowej rozmowy rozkazał nocne zaatakowanie Kijowa. Własne warunki obłożył najróżniejszymi znanymi żądaniami – w tym samorozbrojenia Ukrainy, a także wycofania się przez niepodległą republikę na zawsze z aspiracji do członkostwa w Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego oraz Unii Europejskiej. Co do NATO – to jego żądanie realnie już się spełnia, ponieważ wymagana jest jednomyślność 32 członków, a wobec sprzeciwu rządów USA, także Węgier i zapewne Słowacji temat nie stanie na tegorocznym szczycie sojuszu w Hadze oraz co najmniej do 2028 r. Co do UE – takie żądanie przekazywane akurat prezydentowi USA to polityczna arogancja.
Donald Trump bez wątpienia jest bardziej skłonny do rozmów w kwestiach geopolitycznych niż w sprawie Ukrainy. W komunikacie Kremla, znacznie różniącym się od upowszechnionego przez Biały Dom, zaakcentowana została właśnie konieczność resetu relacji Waszyngtonu z Moskwą. Porozumienie pokojowe z Ukrainą zostało rozmyte, na pierwszym planie znalazły się wątki amerykańsko-rosyjskiej współpracy gospodarczej, a nawet kulturalnej i sportowej. Sygnałem militarnym, że prawdziwy przełom jest bardzo odległą perspektywą, jest konsekwentne obstawanie przez cara z Kremla w jego maksymalistycznym żądaniu zakończenia przez cały Zachód pomocy wojskowej i wywiadowczej dla Kijowa. Użyty w rosyjskim komunikacie termin „główne przyczyny” roznieconej w 2022 r. wojny – która oczywiście zwana jest antyfaszystowską operacją specjalną – to po prostu zawrócenie Ukrainy z trajektorii prozachodniej na promoskiewską. Trzeba przyznać, że Władimir Putin skutecznie miesza poszczególne etapy negocjacji i zmienia ich kolejność, aby mieć pewność, że końcowe rozwiązanie będzie zdecydowanie korzystne dla Rosji lub że w ogóle da się uniknąć zawieszenia broni. Stąd generalny wniosek zapisany w tytule. Uwzględniając dwa miesiące anormalnej decyzyjności Donalda Trumpa od złożenia przysięgi – jestem w rozterce, czy się martwić, czy wisielczo pocieszyć…