RABUNKI WYWOŁUJĄ POPYT NA PARALIZATORY

Zięba Grzegorz
opublikowano: 1999-02-01 00:00

RABUNKI WYWOŁUJĄ

POPYT NA PARALIZATORY

Paralizatory elektryczne są bronią, na którą nie potrzeba pozwolenia

TYLKO DO OBRONY: Nie słyszałem, by paralizatory były użyte przez bandytów. To są przyrządy wyłącznie do obrony — twierdzi Krzysztof Majewski z firmy Kapiszon. fot. ARC

ZAWAŁOWIEC PRZEŻYJE: Każdy sprzedawany u nas paralizator musi mieć odpowiedni atest Instytutu Medycyny Pracy oraz Zakładu Kryminalistyki. Musi on być w pełni bezpieczny dla napastnika, nawet jeśli posiada rozrusznik serca — twierdzi Wojciech Zieliński, kierownik sklepu firmowego agencji KJN-POL. fot. ARC

Osoby prowadzące działalność gospodarczą szczególnie narażone są na bandyckie napady. Jedynymi powszechnie dostępnymi urządzeniami, które dają szansę obrony, są różnego rodzaju paralizatory elektryczne. Mają one skromną przewagę nad bronią palną. Nie wymagają pozwolenia i nie powodują skutków „ostatecznych”.

Popyt na tzw. paralizatory jest bardzo zróżnicowany. Towar jest bowiem specyficzny, jak zresztą cała branża, handlująca bronią. Sprzedawcy nie nastawiają się na klienta masowego.

— Naszym głównym klientem jest straż miejska. Sporo takiej broni nabywają również agencje ochroniarskie. Największy kontrakt, jaki realizowaliśmy, to zamówienie od jednej agencji ochrony na 1100 sztuk paralizatorów. Średnio sprzedajemy kilkaset sztuk miesięcznie — mówi Krzysztof Majewski z firmy Kapiszon.

W sklepach z bronią paralizatory najczęściej traktowane są jako wyposażenie dodatkowe.

— Nie wszystkim handel tymi urządzeniami się opłaca. Zarobek na broni palnej jest nieporównanie większy niż na elektrycznej. Na paralizatorze zarabia się średnio kilkadziesiąt złotych. Na pistolecie można zarobić nawet kilkaset — uważa Wojciech Zieliński ze sklepu KJN-POL.

Strach wspólnikiem

Większość sprzedawców zauważa pewną okresowość sprzedaży. Duży wpływ na zwiększenie obrotów miało rozporządzenie MSWiA z dnia 9 września 1998 roku, zalecające posiadanie takich urządzeń przez agentów ochrony. Wszyscy jednak się zgadzają, że klientów przybywa po głośnych napadach rabunkowych.

— W tym biznesie naszym nieocenionym wspólnikiem jest strach. Po różnych brutalnych napadach, zwiększamy znacznie nasze obroty. Ludzie kupują ten sprzęt, bo daje on im pewne poczucie bezpieczeństwa, a nie wymaga koncesji jak broń palna — twierdzi Wojciech Zieliński.

Według wszystkich sprzedawców, najlepiej sprzedają się ręczne paralizatory. Można nimi razić poprzez bezpośrednie dotknięcie przeciwnika. Są też typy umożliwiające wystrzeliwanie elektrody na odległość do pięciu metrów. Mogą one być nawet zaopatrzone w celownik laserowy. Sprzedaje się również nieźle pałki elektryczne, dające większe pole manewru niż zwykłe paralizatory. Kupują je najchętniej firmy ochroniarskie i taksówkarze.

— Mamy bardzo zróżnicowane ceny. Można kupić czeski paralizator za 180 zł. Naprawdę dobry, działający na mięśnie i układ nerwowy przeciwnika, kosztuje 540 zł. Najdroższe są systemy do rażenia na odległość. To już wydatek rzędu 1550 zł. Pałki elektryczne kosztują od 260 do 450 zł — mówi Andrzej Puchalski ze sklepu INTER-ARK.

Walizka niespodzianek

Coraz większą popularnością cieszą się specjalne walizki do przenoszenia pieniędzy. Są one zaopatrzone w urządzenie rażące prądem złodzieja. Uruchamia się je poprzez pilota. Przy okazji może zostać wypuszczony kolorowy, barwiący dym i włączony alarm.

— Według mnie, to zbyt rzadko wykorzystywany system zabezpieczeń. Wiele się mówi o potrzebie stosowania takich walizek, ale jak pokazuje praktyka pieniądze nadal są przenoszone w sposób nieodpowiedzialny. Proponowaliśmy na przykład nasze torby poczcie dla listonoszy. Nie było odzewu — tłumaczy Krzysztof Majewski.

Specjalny problem stanowią maty elektryczne, przeznaczone dla ochrony taksówkarzy. Do tej pory nie wydano przepisów dotyczących używania takich zabezpieczeń.

— Wątpliwości wzbudza brak możliwości uwolnienia się spod działania takiego urządzenia. Wyobraźmy sobie, że nieuczciwy taksówkarz użyje tego w dyskusji na temat honorarium za kurs. Z tego powodu policja nie udziela pozwolenia na posiadanie mat — twierdzi Wojciech Zieliński.

— Powinno się tę sprawę uregulować. Według mnie, jest to możliwe. Zezwolenia na sprzedaż powinny dostawać korporacje taksówkarskie. I tak teraz nielegalnie odbywa się handel takimi matami. Każdy woli przecież ryzykować kolegium niż własne życie — podkreśla Krzysztof Majewski.

Zapalniczka do gazu

Sprzedawcy broni skarżą się na nielegalny handel bazarowy wszelkimi paralizatorami.

— To najczęściej rzeczy pozbawione atestu o nie sprawdzonych parametrach. Są tanie, ale nie najlepszej jakości. Dobry paralizator naprawdę musi kosztować. Sprowadza się je najczęściej z krajów Dalekiego Wschodu. Taki paralizator kosztuje tam około 15 USD. Można go używać, co najwyżej, jako zapalniczki do gazu — twierdzi Andrzej Puchalski.

„Dzicy” importerzy nie ponoszą również kosztów wymaganych atestów.

— Brak odpowiedniego atestu uznawany jest za poważne wykroczenie. Posiadacze takiego sprzętu mogą ryzykować konfrontację z policją — zauważa Krzysztof Majewski.

Niepewna przyszłość

Perspektywy rozwoju rynku paralizatorów są różnie postrzegane przez osoby działające w tej branży. Sprzedaż na razie wzrasta, chociaż niektórzy sprzedawcy obawiają się zaniku zainteresowania tym sprzętem.

— Ludzie często wyobrażają sobie nie wiadomo co. Często są zawiedzeni, że to tylko sprzęt do bezpośredniej obrony. Oni by z kolei chcieliby, żeby przeciwnik co najmniej został w połowie spalony prądem — śmieje się Wojciech Zieliński.

— Uważam, że znacznie większym hitem będzie wkrótce gaz obezwładniający na bazie czerwonej papryki — mówi Andrzej Puchalski.

— Jeżeli wejdzie ustawa zezwalająca na posiadanie broni w miejscu zamieszkania, to z pewnością znaczenie paralizatorów spadnie. Na razie jednak jest to najlepsze urządzenie do obrony osobistej, które można posiadać bez specjalnego zezwolenia — podsumowuje Krzysztof Majewski.

Grzegorz Zięba