Relatywnie jestem najpiękniejszy

Paweł BerłowskiPaweł Berłowski
opublikowano: 2006-07-10 00:00

 

Ocena pracowników zawsze sprawia problemy przełożonym. Dlatego często kierownicy piszą każdemu ocenę dobrą, byle tylko nikomu się nie narazić. Ale ostatnio kilka sprytnych koncernów wpadło na pomysł wprowadzenia ocen relatywnych, zwanych też wymuszonymi (ang. relative assessment). Menedżerowie nie mogą tu uprawiać „urawniłowki”, bo muszą wybrać w zespołach 20 proc. najlepszych, 70 proc. dobrych i 10 proc. „tych, którzy muszą się poprawić”.

Niektórzy wierzą, że nie chodzi o wyrzucanie najgorszych, ale dla wielu to ostatnie sformułowanie jest eufemizmem. Podczas konferencji Polskiego Stowarzyszenia Zarządzania Kadrami prof. Tadeusz Oleksyn mówił o motywowaniu negatywnym na przykładzie bitwy pod Lenino. Otóż Sowieci, chcąc zmotywować do natarcia dywizję im. Tadeusza Kościuszki, kładli zaporowy ogień artylerii za plecami polskich piechurów. Jeśli ktoś za wolno biegł do ataku, był równany z ziemią. Także w niektórych koncernach trafienie dwa razy z rzędu do grona najsłabszych oznacza zwolnienie.

Podczas ostatniego Kongresu Kadry aż trzy osoby mówiły, że w ich firmach są takie oceny. Przyznawały, że częściej niż przy innych ocenach kierownicy dystansują się od nich („robię to, bo muszę na kogoś wskazać, ale wszyscy jesteście dobrzy, lepsi niż inne działy”). Częściej też pracownicy najniżej oceniani szukają sobie nowej pracy, bo trudno im funkcjonować z piętnem najgorszego, nawet jeżeli faktycznie cały zespół składa się z utalentowanych ludzi i nawet jeśli ta „parszywa dziesiątka” powinna być hołubiona przez firmę.

Z badań przeprowadzonych w pewnej działającej w Polsce firmie, która wykorzystuje ocenę relatywną, wynika, że ci najlepsi byli dzięki niej bardzo zmotywowani — dostali podwyżki, dodatkowe szkolenia. Część najgorszych poczuła się zagrożona i poprawiła się, ale większość z nich straciła motywację. Badania nie objęły, niestety, tych środkowych 70 procent — można tylko zgadywać, że odetchnęli z ulgą.

A więc jak? Czy firmom opłaca się ocena relatywna? Ze wspomnianego badania wynika, że najlepsi uzyskali potwierdzenie, że są najlepsi i bardzo im się to podoba, ale czy zaczęli wyrabiać w związku z tym 200 proc. normy? Wątpliwe. Część słabszych się poprawiła, ale część straciła motywację, więc wynik wychodzi tu na zero. Za to olbrzymia większość pilnuje się, byle się utrzymać w przeciętniactwie.

A może jedynym prawdziwym wynikiem takich ocen będzie dla firm rozpętanie walki o przetrwanie? W bajce o królewnie Śnieżce pomysłem na relatywną (lustereczko) poprawę własnej urody okazało się ukatrupienie pięknej królewny przez paskudną królową.

Paweł Berłowski, dziennikarz Serwisu HR