ROSJA OTWIERA SIĘ NA PRODUCENTÓW
Stanisław Ciosek, długoletni ambasador Polski w Rosji, doradca prezydenta RP ds. międzynarodowych i sekretarz generalny Klubu Wschodniego, uważa, że polscy przedsiębiorcy powinni przygotowywać się do ekspansji na Wschód. Klub Wschodni proponuje utworzenie instytucji z udziałem kapitału państwowego, która ułatwi nawiązanie kontaktów. Temu celowi ma też służyć Szczyt Gospodarczy Polska-Ukraina, który odbędzie się w maju w Rzeszowie. Udział w spotkaniu wezmą prezydenci obu krajów, ministrowie i przedsiębiorcy.
„Puls Biznesu”: Czy polscy przedsiębiorcy powinni interesować się nawiązaniem kontaktów z partnerami z takich krajów na Wschodzie, jak Ukraina, Rosja czy Białoruś?
Stanisław Ciosek: Na razie Wschód ma złą markę, ale warto powiedzieć kilka oczywistych prawd. Jeśli popatrzeć na sytuację z makroekonomicznego punktu widzenia, nie wykorzystanym i jedynym elementem, który może przyspieszyć nasz wzrost gospodarczy jest eksport. Na jednego statystycznego Węgra przypada wielokrotnie większy eksport, niż na Polaka. Oczywiście, gdyby udało się lokować coraz większą część naszego eksportu na rynku zachodnim, byłoby świetnie. Nie bardzo jednak w to wierzę. Gospodarki na wschód od nas przeżywają duże kłopoty, powinniśmy być jednak gotowi do ekspansji.
Jakiego typu współpraca wchodzi w grę — eksport, import czy inwestycje bezpośrednie?
— Są oczywiście nisze towarowe, w których można ulokować produkowane w Polsce towary, ale takie szanse wyraźnie się kurczą. Jeśli Rosjanin ma emeryturę wysokości 15 USD, czy też zarabia kilkadziesiąt dolarów, na jakie wydatki może sobie pozwolić?
Kiedyś zwrócił się do mnie producent soku, który chciał poprosić o pomoc w ulokowaniu swoich napojów na rynku wschodnim. Za opakowanie soku chciał wziąć od Rosjan, Białorusinów około 90 centów. Poradziłem, aby zrezygnował z prostego handlu. Przecież emeryt czy pracownik nie zapłaci tyle za kartonik soku. Powiedziałem mu, że jeśli ma kapitał (a był to człowiek z listy najbogatszych przedsiębiorców w Polsce) i technologię, to pomogę mu znaleźć partnera, który go nie oszuka i przy pomocy miejscowej siły roboczej, która jest wielokrotnie niżej opłacana niż w Polsce i z wykorzystaniem miejscowych surowców wyprodukuje sok za 10, 20 centów. Oczywiście są to umowne, symboliczne kwoty. Na przykładzie tego soku można jednak powiedzieć o filozofii rynku. Trzeba najpierw odbudować warstwę konsumentów. Sposobem na to jest inwestowanie razem z miejscowym kapitałem. Tworzy się wielka szansa.
Jakie problemy mogą napotkać polskie firmy prowadzące interesy na Wschodzie?
— Nasi sąsiedzi będą tworzyli bariery dla wwozu towarów i preferencje dla inwestycji, aby pozwolić zarobić konsumentom i dać im miejsca pracy. Polskie firmy natomiast nie mają kapitału, choć nie do końca tak jest. Jeśli odważny przedsiębiorca znajdzie szansę na Wschodzie, może przecież pokusić się o wyszukanie partnera na Zachodzie. Kolejnym problemem jest brak gwarancji i pewności, że przedsiębiorca nie zostanie okradziony. Ale wyraźnie widać na Ukrainie i w Rosji, że powstają odpowiednie prawne gwarancje i w tym kierunku idzie przebudowa gospodarki. Trzeba się zatem sposobić i już wsadzić nogę między drzwi — poznać ludzi, rynek. Namawiam inwestorów do takiego potraktowania rynku rosyjskiego, białoruskiego, ukraińskiego. Litwa, Łotwa czy Estonia są bardziej zaawansowane w przemianach, Rosja i Ukraina nie mają już gdzie się cofać. W tych krajach zaczyna się dobrze dziać. Nieżyczliwi powiadają, że sprawiają to pieniądze ze wzrostu cen ropy, ale tak się dzieje nie tylko w Rosji, lecz i na Ukrainie. Na zdrowie wyszedł tym gospodarkom wzrost cen dolara i potanienie miejscowej waluty. Import stał się drogi, wzrosła opłacalność produkcji na miejscu. Kryzys z 1998 r. spowodował wzrost gospodarczy.
Na Wschodzie nie do końca wszystko jest jasne, ale widać pierwsze oznaki poprawy. Wyczuwają to biznesmeni spoza Polski, my jesteśmy obciążeni sentymentami polityczno-historycznymi. Często jestem nagabywany przez polskie firmy, które mają zachodnich właścicieli, żeby pomóc im w ekspansji na wschodni rynek. Radzę czytelnikom „PB” kierować się pobudkami racjonalnymi. Na Wschodzie można robić pieniądze. Gdybym był posiadaczem fortuny, całej nie przeznaczyłbym na inwestycje w Rosji, ale 25 procent już tak. Jeszcze nie połowę.
Razem z gronem przedsiębiorców powołaliśmy Klub Wschodni. Jest to elitarne stowarzyszenie, jego istotą jest wzajemna pomoc w nawiązywaniu i prowadzeniu biznesu ze Wschodem. Znajdujemy poważnych partnerów, organizacje gospodarcze. Nie zajmujemy się bezpośrednim handlem. Rozważamy powołanie przy Klubie Wschodnim organizacji, która zajmowałaby się pośrednictwem w kojarzeniu partnerów na zasadach komercyjnych. W instytucji takiej powinien mieć udziały kapitał państwowy. Zwiększyłoby to jej wiarygodność. Taka organizacja jest potrzebna, w najbliższym czasie będziemy rozmawiać na ten temat z władzami. Jednym z działań promocyjnych, prowadzonych przez Klub Wschodni jest organizowane wraz z Krajową Izbą Gospodarczą forum w Rzeszowie. Autorem pomysłu jest Grzegorz Tuderek, prezes Klubu Wschodniego.
Spotkań na wysokim szczeblu z partnerami ze Wschodu jest wiele — m.in. w Krynicy, w Lublinie...
— To prawda, ale spotkanie w Rzeszowie jest unikalne. Stwarzamy taką platformę, aby ministrowie, członkowie rządu zastanowili się, co robić, żeby poprawić nasze kontakty gospodarcze i przedyskutować to ze światem biznesu. Jest to też dobre miejsce do nawiązywania kontaktów biznesowych. Przypominam, że na Ukrainie jest system prezydencki, a głowy państw również wezmą udział w rzeszowskim forum. Dlatego ten szczyt ma unikalny charakter. Wszystkie pozostałe spotkania, np. to organizowane w Krynicy, w którym też uczestniczę i które wysoko oceniam, są wielostronne. W rzeszowskim forum, bierze udział strona polska i ukraińska, choć w 2000 r. zgłosili się także Włosi, zainteresowani kontaktami z Ukrainą. Nie wiem, czy na dłuższą metę właściwe będzie utrzymanie takiej formuły.
Co zmieniło się na lepsze od zeszłorocznego forum?
— Nic się w istocie nie zmieniło na lepsze i dlatego organizujemy kolejne spotkanie. W porównaniu z poprzednim rokiem, jeszcze bardziej spadły obroty handlowe. Stało się tak jednak nie z powodu nierealizowania postanowień forum, ale ze względu na dewaluację hrywny na skutek kryzysu rosyjskiego, co spowodowało podrożenie importu z Polski. Polsko-ukraińskie kontakty gospodarcze oceniam źle i po to organizujemy spotkanie w Rzeszowie, aby znaleźć jakieś rozwiązanie. Zachęcam do udziału w tej imprezie. Firmy mogą się jeszcze zgłaszać.
Jak bardzo Ukraina jest zainteresowana ściślejszymi kontaktami z Polską? Z jednej strony politycy i przedsiębiorcy deklarują chęć współpracy, a z drugiej — tworzą czarną listę przedsiębiorstw, które dopuściły się jakichś przewinień.
— Nie znam dokładnie tej sprawy. Nie wolno oszukiwać, ale tworzenie czarnych list nie jest dobrą metodą. Ukraina nie jest jeszcze w pełni uporządkowana, ale w tym kraju nastąpił już zdecydowany zwrot w stronę reform i Europy. Prezydent Kuczma i premier Juszczenko, były szef banku centralnego, zdecydowali się, w którą stronę ma podążać ten kraj.
Jakie wsparcie instytucjonalne jest potrzebne, aby doszło do intensyfikacji kontaktów gospodarczych ze Wschodem?
— Żeby zarobić na Wschodzie, trzeba zainwestować. Postępują tak wszyscy. Trzeba przeprowadzić rachunek, jaki zysk przyniesie takie działanie i czy włożone pieniądze dadzą większy dochód niż ulokowane w inny sposób. Rozumiem tego, który tworzy budżet, nie chciałbym być w jego skórze ani przez sekundę, ale musimy wygospodarować środki na wsparcie handlu ze Wschodem. To jest trudny rachunek, obarczony dużym stopniem ryzyka. Ale to trzeba zrobić i próbą przeprowadzenia takiego rachunku będzie spotkanie w Rzeszowie. Przedstawiciele biznesu muszą mieć możliwość przedstawienia swoich problemów władzom.
Co by Pan powiedział firmom, które boją się mafii na Wschodzie, chaosu, biurokracji?
— Są firmy, które się tego nie boją i znakomicie sobie radzą. Nie wszędzie działa mafia. Znajdujemy partnerów, którzy się mafii nie boją. Trzeba rozmawiać z rzetelnymi przedsiębiorcami, których jest wielu i mają poważne zamiary.
"Są oczywiście nisze towarowe, w których można ulokować produkowane w Polsce towary, ale takie szanse wyraźnie się kurczą. Jeśli Rosjanin ma emeryturę wysokości 15 USD, czy też zarabia kilkadziesiąt dolarów, na jakież wydatki może sobie pozwolić?".