Stanisławskiego najczęściej określa się mianem wybitnego pejzażysty epoki Młodej Polski. Widząc zamieszczone w katalogu aukcyjnym zdjęcia, łatwo więc wyobrazić sobie ogromnych rozmiarów płótna z rozległymi stepami. Nie jest to dobry kierunek — obrazy powstawały przeważnie na małych deseczkach i kawałkach tektury. Malarzowi nie przeszkadzało to jednak w przeniesieniu na nie całego duchowego ładunku, jaki dostrzegał w naturze.

— Stanisławski jest właściwie jedynym obok Brunona Schulza artystą, którego prace osiągają bardzo wysokie ceny niezależnie od skromnych rozmiarów. Te najlepsze to małe cuda, wielkości pudełek na cygara, poszukiwane przez kolekcjonerów, płacących 60-80 tys. zł za każdy — komentuje Adam Chełstowski, ekspert firmy Ad-Arte.
Bliżej impresjonistów
Prace Stanisławskiego z zasady nie przedstawiają ludzi, nie ma w nich też żadnej narracji. Całą treść stanowi właściwie ulotność atmosferycznych zjawisk, a w późniejszym okresie także pewien niematerialny aspekt. Na tym aspekcie bazuje symbolizm — nurt, którego przedstawiciele zakładali, że nawet mały wycinek krajobrazu oddać potrafi naturę wszechświata. Takim wycinkiem może być, jak u Stanisławskiego, sama chmura, albo zauważona w trawie roślina.
Obraz „Obłok” z dojrzałego okresu, rozmiarami zbliżony do kartki A4, wylicytowany został z 70 tys. zł do 148 tys. zł. Takich prac kolekcjonerzy poszukują najbardziej — rozświetlonych, pokazujących dramatyczne niebo, albo takich, na których niewielkie zarośla blikują na różne kolory w słońcu. Opis pasowałby równie dobrze do obrazów impresjonistów, Stanisławski znał bowiem to środowisko z Paryża.
Sporo podróżował, a kiedy osiedlił się w Krakowie, przekazywał swoim studentom nowe doświadczenia, wyprowadzając ich z pracowni w plener. Poza ujęciami pełnymi światła powstały też sceny nocne, czyli nokturny. Chociaż należą do rzadszych i równie wysmakowanych, inwestorzy częściej wybierali do tej pory prace bardziej pogodne.
Zaczarowany format
Stabilnym rynkiem prac artysty wstrząsnął zanotowany w 2012 r. aukcyjny rekord. Prawie trzymetrowy „Ogród zaczarowany” wylicytowano za 400 tys. zł, chociaż pojawiały się nawet głosy, że autorem nie mógł być Stanisławski. Okoliczności powstania obrazu nie są znane, a tajemniczości dodaje naniesiona ręką autora sygnatura innego malarza, Juliana Fałata, którą później zamazano.
Eksperci zgodni są jednak, że nietypowy format nie wpłynął na charakterystyczny dla Stanisławskiego język malarski. Wiadomo ponadto, że Fałat podpisywał się zupełnie inaczej. Można przypuszczać, że w tym przypadku rozmiar miał dla rekordowej ceny znaczenie. Pojawiające się na rynku drobne prace wzbudzają jednak większe zainteresowanie, jeśli były kiedyś wystawiane i opisywane.
Prestiż tak wystawy, jak i kolekcji zawsze korzystnie przekłada się na wyniki licytacji. Warto doczytywać więc informacje w katalogach, a nawet dopytywać w galeriach, bo część z wystawianych obrazów w ogóle się nie sprzedaje. Niższa efektywność nie wzmaga jednak szczególnych wahań cenowych, a popyt nie powinien się raczej gwałtownie zmienić.
— Mamy dziś w kraju kilku kolekcjonerów, którzy zbierają tylko prace mistrza Jana i jego uczniów. Wielu innych ma przynajmniej pojedyncze jego prace albo wciąż szuka tej wyjątkowej — wyjaśnia Adam Chełstowski.
Do poszukiwań można dołączyć, szczególnie jeśli interesują nas prace łatwe w transporcie i niewymagające wielkich pustych ścian.