Narkotyczne wrażenia przy inwestycji w grafiki otwiera niski próg wejścia — słodki i lepki, zza którego miarowo wypełza otumaniający obłok, ciężki od wizji zarobku. Horyzont fantastycznej lokaty wydaje się bliski jak ściana, ale gdy za placami zatrzaskują się drzwi, pokój wydłuża się w niknący korytarz, niebieski jak z balonowej gumy i mgły. Co robić?



Nie zasypiać — rynek grafik istotnie potrafi zapewnić zwrot z inwestycji, ale żeby zarobić w krótkim terminie, trzeba byłoby kupić pracę niezwykle okazyjnie, z pokerową twarzą oferując grosze niedowidzącej prababce, która w kurzu poddasza zapodziała Picassa. Jeśli inwestor roi sobie natomiast, że odkrył brzydkie kaczątko na prestiżowej aukcji, prawdopodobnie ma już halucynacje, bo o potencjale zwyżki na rynku grafiki decyduje nie tylko taniość, ale przede wszystkim popyt i rzadkość. Odbitka, aż klejąca się do ręki niską ceną, mogła zejść z taśmy w tak zawrotnym nakładzie, że zanim jej stawka zdoła drgnąć na wykresie o milimetr, inwestor ugrzęźnie w bagnistej pułapce. Żeby wybudzić się z koszmaru, nie trzeba biec za białym królikiem — wystarczy rozeznać temat, idąc na skróty: od najkosztowniejszych grafik z gotyku po najbardziej współczesne kolorowe buble.
Zapach napalmu na aukcji
Aksamitna jak popiół ballada o końcu jako jedynym przyjacielu osnuwa pierwsze minuty „Czasu Apokalipsy” — przeboju ubóstwionego nie tylko w dziejach kina, a też na rynku kolekcjonerskiej grafiki. Gąszcz czarnych kreseczek na żółknącym papierze, który ilustruje ponurą ewangeliczną prognozę, jest jednocześnie symbolem narodzin, dlatego że rozpoznajemy w nim Albrechta Dürera, który 500 lat temu przywiózł na rozmodloną w katedralnych kadzidłach północ Europy bujny i roznegliżowany renesans z Włoch.
Drzeworyt „Czterej jeźdźcy Apokalipsy” datowany jest na 1497 r., a więc powstał jeszcze zanim norymberski drzeworytnik wyruszył w mozolną tułaczkę w kierunku cieplejszego Południa — jadąc, Dürer przehandlowywał dzieła za kąt do noclegu, podczas gdy Rafael zapadał się w puszyste łoże w pałacu. Pogrążone jeszcze w surowym gotyku Niemcy przecierały dopiero oczy na tryskającą uciechami epokę, pokazując sobie nawzajem biblijną scenę ku przestrodze, z piekłem w postaci paszczy rozwartej w dolnym rogu. 1 maja apokaliptyczna grafika wylicytowana została w Bonhams do 95 tys. USD (340 tys. zł) — z bladą Śmiercią na wychudzonym koniu i brodatymi uosobieniami klęski głodu, wojny i plag na trzech następnych.Żeby zrozumieć, czemu za tak posępny widok można kupić przestronne volvo, trzeba odbyć podróż w czasie i zatrzymać się przed szorstkim, drewnianym klockiem, z którego Dürer musiał wyciąć każdą drzazgę, nie mającą odbijać drukarskiej farby. Każdy prążek w żeberkowatym wnętrzu paszczy potwora i każdy włos na grzywie konia musiał stanowić wypukłość w bloku, który po wąskiej serii odbitek i tak potwierdzał, w duchu średniowiecza, jaka doczesność jest nędzna.
Bańka przy Rockefeller Plaza
Z chłodu kamiennych murów i twardych ławek katedr wprost na posadzki białych willowych salonów, które bezlitośnie napełniał słońcem Le Corbusier. Przerzucając kartki tego samego katalogu o kilkaset lat, inwestor przeniósłby się w epokę litografii — wdzięczniejszej techniki, w której na wytrzymalszy kamień najpierw nanosi się tłusty rysunek, później roztwór kwasu,a na końcu farbę, pod którą podkłada się zwilżony papier. Upraszczając do bólu, można jednak dojść do słusznego wniosku, że podaż XX-wiecznych litografii może być na rynku okazalsza niż w przypadku struganych w drewnie kompozycji Dürera, dlatego właśnie egzemplarz z serii 150 odbitek Le Corbusiera kosztował już 3,2 tys. USD (11,4 tys. zł). Architekt, rozglądający się w swoich białych pomieszczeniach przez okrągłe okulary, jest tak niekwestionowaną ikoną modernizmu, że wszystkie wille Saskiej Kępy westchnęłyby na dźwięk jego nazwiska — grafika nie była więc jego podstawowym środkiem wyrazu, dlatego można za nią kupić co najwyżej rozklekotanego golfa.
Odbitka z cienkim zarysem sylwetki i zieloną plamką datowana jest w dodatku na rok poprzedzający śmierć Le Corbusiera, warto zatem, dla porównania, skierować oczy na czerwień rozgrzanego Meksyku, skąd pochodził straszy od architekta o rok malarz Diego Rivera. Jego odbitka z ceną 16,3 tys. USD (58,3 tys. zł) — „Owoce pracy” — powstała na początku lat 30. w czerni i bieli, ale z gładką grą światła i cienia oraz ewidentnie czerwoną wymową. Rivera, znany przede wszystkim z murali, czyli ogromnych malowideł ściennych, tak energicznie wzbijał w niebo pięść na komunistycznych pochodach, że zdołał sprowokować samego Rockefellera. Dwa lata po powstaniu grafiki meksykański malarz schodził z rusztowania piętrzącego się w nowojorskim gmachu potentata — na jego zamówienie powstał mural, jednak, wbrew jego poglądom, ze stłoczonego tłumu postaci na Amerykę patrzyła też podobizna Lenina. W piekącej atmosferze skandalu malowidło nie ocalało, chociaż duch Rivery i tak zemścił się po kilkudziesięciu latach, obserwując z czerwonego nieba milionowe rekordy za swoje obrazy, licytowane w sali Christie’s właśnie przy Rockefeller Plaza.
Niecałe pięć lat temu, w tym samym wnętrzu, młotkiem przybito też rekord 52 mln USD (185,9 mln zł) za rzeźbę w kształcie uformowanego z długiego balonika pieska — dziecięca na pozór atrakcja miała około 3 m i odbijające się echem nazwisko Koonsa. Wbrew pozorom, razem z kilkusetletnim drzeworytem Dürera i czarnymi warkoczykami z litografii Rivery, w katalogu Bonhams znalazły się też dzieła powielane jak grafiki, ale przestrzenne. Na podobieństwo ekstatycznie licytowanego pieska powstała niewiadomych rozmiarów seria figurek, z których każda zmieściłaby się na obiadowym talerzu, razem ze spodziewaną ceną 7-9 tys. USD (25-32 tys. zł). Namiastka osławionego słodko- -gorzkiego dzieła Jeffa Koonsa za przystępniejszą stawkę, choć o nieznanej podaży — jakby na pamiątkę tamtej zabawki, wartej tyle, co cały parking, nadmuchanej jak balonik, rozdętej na rynku jak bańka.