Czy na rynkach pojawiły się jakieś nieoczekiwane informacje, które zmieniły postrzeganie rzeczywistości? Nie — to, co obserwujemy od pewnego już czasu, to tak naprawdę żonglerka argumentami.
Przyspieszenie dynamiki zakażeń koronawirusem na świecie było od dłuższego czasu przewidywane na jesień. Podobnie znanym powszechnie faktem jest to, że nie ma innego sposobu na ograniczenie transmisji wirusa, jak izolacja społeczna (w mniejszej lub większej formie). Tymczasem rynki ignorowały te wątki w wakacje — wtedy dominowała chciwość, a zwyżki tłumaczono nadmiarem taniego pieniądza. Teraz jest go jeszcze więcej, a inwestorzy uciekają z ryzykownych aktywów, kierując się w stronę dolara.
Równie znany wątek to trudne relacje amerykańsko-chińskie w postaci przepychanek wokół kwestii szpiegowskich, wojny technologicznej, a także tematu strefy wpływów na Morzu Południowochińskim. Nie jest też zaskoczeniem, że na początku listopada odbędą się wybory prezydenckie w USA, a szala zwycięstwa może przechylić się w stronę demokratów, których rynki finansowe aż tak nie lubią. W kraju poruszany jest wątek kryzysu w Zjednoczonej Prawicy, ale nawet scenariusz rządu mniejszościowego Mateusza Morawieckiego nie będzie jakimś dramatem. Większy wpływ na złotego może mieć fakt, że epicentrum drugiej fali pandemii COVID-19 może mieć miejsce w Europie, a decydenci niestety zbyt wolno podejmują kluczowe decyzje w sprawie polityki fiskalnej czy też monetarnej.