Słowa niełatwo przekuć w czyny

JACEK ZALEWSKI
opublikowano: 2011-10-03 00:00

PARTNERSTWO WSCHODNIE

Największą wartością szczytu partnerstwa wschodniego w Warszawie jest okoliczność, że… w ogóle się odbył. Unia Europejska w wieloletnim budżecie 2014-20 planuje wydanie na politykę sąsiedztwa 16 mld EUR. W podziale tego tortu nasz kierunek jest generalnie lekceważony, na zachód od Renu i na południe od Alp partnerstwo wschodnie pozostaje abstrakcją. Dlatego Polska w naturalny sposób stała się jego głównym adwokatem, niepozwalającym zapomnieć, że sąsiedztwo UE to nie tylko Morze Śródziemne czy Bałkany.

Porównałem deklaracje szczytu warszawskiego oraz praskiego, inaugurującego partnerstwo wschodnie w roku 2009. Przyjęta w piątek jest nieporównanie bogatsza w warstwie słownej. Ale gdy oba dokumenty zestawi się i odcedzi z propagandowej wody to, co przez dwa lata naprawdę udało się załatwić — suchego zostaje niewiele. Ba, politycznie wręcz się cofnęliśmy, jako że w Pradze sygnatariuszem był pierwszy wicepremier Białorusi, a w spotkaniu warszawskim ta sąsiadująca z nami republika w ogóle nie uczestniczyła.

Największą ułomnością inicjatywy UE jest okoliczność, że program całkowicie pomija największego wschodniego partnera – mianowicie Rosję. Ba, nie tylko pomija, lecz w ocenie Kremla jest przedsięwzięciem jednoznacznie nieprzyjaznym. Przecież pięć z sześciu objętych nim państw należy do Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP) — oprócz Gruzji, która wystąpiła. WNP to skamielina, ale w marzeniach Rosji wciąż stanowi fundament odbudowy dawnego imperium. Dlatego rządzący przez kilkanaście najbliższych lat Władimir Putin użyje wszystkich dostępnych środków, w tym oczywiście broni energetycznej, aby zatrzymać unijną ekspansję.

Szczyt potwierdził, że perspektywa wschodniego rozszerzenia UE to obecnie mrzonki. Możliwe są natomiast umowy stowarzyszeniowe, a najbardziej realne — utworzenie pogłębionej i kompleksowej strefy wolnego handlu (DCFTA). Rzecz jasna nie wchodzą w grę tak bliskie relacje, jakie UE ma ze Szwajcarią czy Norwegią w ramach Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Nawet w kwestii niby bliskiej już umowy handlowej z Ukrainą deklaracja szczytu jedynie „oczekuje możliwego sfinalizowania” jeszcze w tym roku, co realnie znaczy niewiele. Wyrok w procesie Julii Tymoszenko ogłoszony zostanie 11 października…

Polska prezydencja Rady UE organizacyjnie przygotowała szczyt dobrze, ale w warstwie dyplomatycznej zakończył się on wpadką. Przedłożyliśmy dodatkową deklarację krytykującą sytuację na Białorusi, która absolutnie nie została uzgodniona z zaskoczonymi partnerami wschodnimi. Cała piątka solidarnie odmówiła jej podpisania, bo co najwyżej Mołdawia obrała obecnie kurs na demokratyzację, a Ukraina, Gruzja, Azerbejdżan i Armenia rządzone są autorytarnie. Gdyby wezwanie do przestrzegania na Białorusi praw człowieka przyjął z polskiej inicjatywy zwyczajny szczyt w Brukseli, byłoby jak najbardziej OK. Jednak na wspólnym spotkaniu dwóch tak różnych światów sygnatariusze unijni pod polskim przewodem wylądowali z ręką w dyplomatycznym nocniku.