Hasło walki z korupcją było jedną ze sztandarowych przedwyborczych zapowiedzi Prawa i Sprawiedliwości. Nic więc dziwnego, że partia ta stara się po dojściu do władzy realizować ten program. Z przedstawionego na wczorajszym posiedzeniu rządu raportu na ten temat wynika, że sukcesy, choć umiarkowane, jednak są. Policja wykryła w pierwszym półroczu tego roku ponad trzy tysiące przestępstw korupcyjnych, czyli ponad jedną czwar- tą więcej niż rok wcześniej. Jeśli dodać do tego powołanie Centralnego Biura Antykorupcyjnego, można by powiedzieć, że walka z korupcją idzie pełną parą.
Zwycięstwo w tej wojnie nie jest jednak pewne. Bo i co można by uznać za sukces? Jeżeli za parę lat przy okazji kolejnego półrocznego sprawozdania dowiemy się, że policja wykryła w ciągu sześciu miesięcy 10 tys. przestępstw korupcyjnych, a CBA jeszcze dwa razy tyle, to czy rzeczywiście będzie to można uznać za zwycięstwo? Wszak idea zwalczania korupcji nie powinna się sprowadzać do tego, by wykryć jak najwięcej łapówkarzy. Chodzi raczej o to, by ludzie przestali dawać i przyjmować łapówki.
Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że rząd nie ogranicza się do ścigania — wprowadzono doradców etycznych, ogłaszane są stosowne szkolenia i konkursy, ale to wszystko kropla w morzu potrzeb. Najlepszym lekiem na korupcję jest ograniczenie władzy urzędników i proste oraz przejrzyste prawo wykluczające dowolne interpretacje. Na razie niewiele słychać, by rząd zamierzał coś w tej sprawie zrobić. A szkoda. Uproszczenie prawa i jasny rozdział kompetencji jest na pewno trudniejsze niż stworzenie CBA. Może być jednak znacznie skuteczniejszym lekiem na to zło.