Ustrojowa patologia

Jacek Zalewski
opublikowano: 2005-10-31 00:00

Wszystko wskazuje na to, że Aleksandrowi Kwaśniewskiemu przyjdzie dzisiaj zaprzysiąc mniejszościowy gabinet Kazimierza Marcinkiewicza. Prezydent współuczestniczył w nawarzeniu tego piwa, albowiem złamał swą obietnicę złożoną 28 września po spotkaniach z liderami PiS i PO: „jeżeli podczas pierwszego posiedzenia Sejmu 19 października okaże się, że kandydat PiS na premiera Kazimierz Marcinkiewicz może cieszyć się poparciem większości parlamentarnej, to desygnuję go na szefa rządu”.

To były bardzo czytelne reguły gry — i nie wiadomo, czemu autor sam posłał je do kosza, desygnując Marcinkiewicza w sytuacji najwyższej niepewności co do losów koalicji. Ba, z zapowiedzi desygnowania mógł się jeszcze wycofać 19 października natychmiast po stwierdzeniu fiaska inauguracji Sejmu, ale tego nie zrobił. A przecież Konstytucja RP nie związuje terminowo dymisji starego rządu z samym aktem desygnowania nowego premiera! W sytuacjach niezwyczajnych powinien on sformować gabinet w terminie krótszym niż 14 dni. Na przykład 2 maja 2004 r. Markowi Belce udało się to w... półtorej godziny — formalnie został desygnowany o godz. 14.30, a już o 16.00 przedstawił ministrów do zaprzysiężenia.

Wypada przypomnieć, iż Konstytucja RP z roku 1997 ustanowiła w Polsce ustrój zdecydowanie parlamentarno-gabinetowy, z pewną domieszką prezydencką. Jej znaczenie oczywiście rośnie, jeśli parlament idzie w rozsypkę — co przerabialiśmy przez ponad roczny okres premierostwa Marka Belki. Rząd mniejszościowy jest w ustroju parlamentarno-gabinetowym zawsze złem koniecznym, akceptowalnym w krótszym horyzoncie czasowym, pod koniec kadencji etc. Natomiast jego zaprzysiężenie na samym początku czteroletniej kadencji jest po prostu ustrojową patologią i początkiem rządowej agonii, bez względu na to, czy Rada Ministrów za którymś tam podejściem otrzyma wotum zaufania od sejmowej koalicji strachu.

Istnieje jednak okoliczność, która gabinet Marcinkiewicza radykalnie wzmocni — mianowicie złożenie 23 grudnia przysięgi prezydenckiej przez Lecha Kaczyńskiego. Wówczas premier otrzymałby potężny parasol ochronny, a prezydencka domieszka ustrojowa stałaby się dominująca. Do tego wcale nie trzeba zmieniać Konstytucji RP — przy zgodnym współdziałaniu głowy państwa z podległym mu bezwarunkowo premierem Polska staje się państwem paraprezydenckim, a parlament może co najwyżej czynić legislacyjną obstrukcję. Notabene nie będzie to nowość, albowiem tak ostatnio funkcjonowaliśmy przez ponad rok. Po prostu układ Kwaśniewski — Belka zostanie zastąpiony relacją Kaczyński (Lech, z Jarosławem za prezydenckim fotelem) — Marcinkiewicz. Jeśli oczywiście zaprzysiężony dzisiaj gabinet do upragnionego 23 grudnia w ogóle dotrwa...