Piątkowa sesja stała pod znakiem mocnej zwyżki notowań spółek energetycznych. Walory ZE PAK podrożały o 6 proc., PGE o 3 proc., a dopiero słaba końcówka zdecydowała o niezbyt imponującej zmianie notowań Tauronu i Enei. Po otwarciu sesji kursy obu firm zyskiwały po ponad 2 proc. To reakcja na ustalenia unijnego szczytu klimatycznego dotyczące redukcji emisji dwutlenku węgla. Choć 40-procentowe zmniejszenie emisji do 2030 r. zostało zatwierdzone, to Polska ma być nieco mniej obciążona kosztami polityki klimatycznej UE. W praktyce oznacza to, że polskie elektrownie będą mogły otrzymywać darmowe uprawnienia do emisji CO 2.

— Rynek dość ostrożnie dyskontuje te ustalenia. Pamiętajmy, że do tej pory rzeczywistość była taka, że w 2020 r. kończył się okres darmowych uprawnień do emisji dwutlenku węgla i polskie spółki musiałyby je wtedy zacząć kupować — komentuje Kamil Kliszcz, wicedyrektor departamentu analiz DM mBanku.
Jednak zapłacą?
Paweł Puchalski, szef działu analiz DM Banku Zachodniego WBK, oraz Stanisław Ozga, analityk DM PKO Banku Polskiego, przypominają jednak, że bezpłatność uprawnień była względna. By je dostać, spółki musiały się modernizować.
— Ustalenia unijnego szczytu to o tyle pozytywna wiadomość, że ktoś chce komuś coś dać. Gdybyśmy byli w 2019 r., to mielibyśmy się z czego cieszyć. Ale jesteśmy w roku 2014. Dotychczasowe doświadczenia są takie, że elektrownie otrzymują uprawnienia do emisji dwutlenku węgla w zamian za inwestycje. Pytanie więc, czy przyszłe uprawnienia otrzymają rzeczywiście za darmo, czy będą musiały wykazać się inwestycjami. Nie twierdzę, że optymizm jest przedwczesny, ale nie mamy danych pozwalających na rzeczywistą ocenę sytuacji — komentuje Paweł Puchalski.
— Nie znamy szczegółowych zasad przyznawania uprawnień, ale poprawia się klimat wokół energetyki. Część ryzyka systemowego związanego z funkcjonowaniem branży po 2020 r. została obniżona — mówi Stanisław Ozga.
Paweł Puchalski podkreśla, że naprawdę korzystne dla polskich spółek byłoby przełożenie się unijnego celu zmniejszenia emisji dwutlenku na podwyżkę cen prądu. Może się do tego przyczynić uruchomienie mechanizmu rezerwy stabilizacyjnej planowanego przez UE. Miałby powodować, że nie będzie nadpodaży uprawnień do emisji dwutlenku węgla, jaka jest obecnie. Niskie ceny uprawnień do emisji (obecnie 6-7 EUR) to niskie ceny prądu. Wyższe ceny uprawnień, to wyższe ceny prądu. Dla spółek, które dostaną część uprawnień na preferencyjnych warunkach to dodatkowa szansa na zwiększenie marż i zabezpieczenie na wypadek większej integracji europejskiego rynku. A np. w Niemczech prąd jest obecnie tańszy niż w Polsce.
— Możliwość importu prądu z Niemiec, Słowacji i Czech pojawi się w latach 2016-18, ale na niewielka skalę. Niewątpliwie jednak wzrost cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla to wzrost cen prądu, a w skali Europy są producenci mniej i bardziej emisyjni. Polscy należą do tej drugiej grupy. Im dalej w przyszłość, tym nasz rynek będzie bardziej zintegrowany z rynkiem Europy Zachodniej. Tym samym polskie elektrownie będą bardziej narażone na konkurencję producentów niskoemisyjnych — tłumaczy Kamil Kliszcz.
Małe miliardy
Nie ma za to powodów do pokładania większych nadziei w specjalnej rezerwie, z której Polska — jak się szacuje — otrzyma około 7,5 mld zł na modernizację energetyki.
— Do 2020 r. skala inwestycji w polskiej energetyce wyniesie około 100 mld zł. Skoro mamy budować elektrownię atomową, to w kolejnym okresie będzie to pewnie jeszcze więcej, także te 7,5 mld zł będzie widoczne w poszczególnych segmentach, ale w skali całej branży nie będzie miało dużego znaczenia — ocenia Stanisław Ozga.