Miejska spółka komunikacyjna upada. Nie do wiary? A jednak. Taka sytuacja zdarzyła się w Wałbrzychu, w którym Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne (MPK) przestało spłacać zobowiązania. Sąd ogłosił upadłość likwidacyjną. W tej sytuacji miasto rozpisało przetarg na usługi transportowe, który... pozostał nierozstrzygnięty, bo oferty nie złożył żaden przewoźnik.
Zamienić upadłość
Na razie pełne ręce roboty ma syndyk.
— Wkrótce pojawi się ogłoszenie o przetargu na majątek spółki. To działka w centrum przy ul. Chrobrego z budynkiem biurowym, kompleks działek przy ul. Ludowej (zajezdnia autobusowa z magazynami, warsztatami i stacja paliw) oraz 65 autobusów. 36 z nich jest zastawione na rzecz banków i firm leasingowych — wymienia Wiesław Michalak, syndyk MPK.
Majątek wyceniono na 8,1 mln zł. Jeszcze nie wiadomo, jak duże są zobowiązania bankruta wobec wierzycieli, ci bowiem wciąż zgłaszają się do syndyka. Same zobowiązania wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych sięgają 5 mln zł. Do tego dochodzi zadłużenie z tytułu umów leasingowych czy zakupu paliw.
— Jeżeli spółka nie spłaca zobowiązań, istnieją dwa rozwiązania — upadłość likwidacyjna bądź układowa. W tym drugim przypadku spółka ustala warunki spłaty zobowiązań z wierzycielami — redukuje je, rozkłada na raty itd. Nawet jeśli sąd ogłosi upadłość likwidacyjną, w toku postępowania likwidacyjnego, gdy przedsiębiorstwo zaczyna zarabiać na siebie (a więc istnieje szansa, że będzie spłacać zobowiązania), można jeszcze zamienić upadłość likwidacyjną na układową. To realne rozwiązanie, które bywa w takich sytuacjach stosowane. Z takim wnioskiem powinna wystąpić spółka — podpowiada Janusz Mazurek, radca prawny z kancelarii Spaczyński, Szczepaniak i Wspólnicy.
MPK pod rządami syndyka przynosi zyski i może jeszcze zarabiać na wykonywaniu przewozów do czasu wejścia nowego przewoźnika. Miało do tego dojść 1 kwietnia 2012 r. Na razie jednak go nie ma i nie wiadomo, kiedy się pojawi. Miasto ma rozpisać w przyszłym roku nowy przetarg, tak jak poprzedni, wart ponad 80 mln zł.
— W ciągu tych kilku miesięcy chcielibyśmy dzierżawić majątek MPK, a kierowców spółki zatrudnić na umowę-zlecenia, dopóki zwycięzca przetargu na usługi przewozowenie wjedzie na wałbrzyskie drogi. Takim rozwiązaniem powinien być zainteresowany syndyk, bo będzie to stanowić dla spółki dodatkowy dochód — mówi Roman Szełemej, prezydent Wałbrzycha.
Te kwoty — to jednak zdaniem syndyka za mało — by w ogóle upadłość układową rozważać. Wiesław Michalak jest przekonany, że następca wałbrzyskiego MPK może natomiast skorzystać z porządków, które zaprowadził w miejskim transporcie. — Po raz pierwszy od 10 lat na moją prośbę badane są w Wałbrzychu potoki pasażerskie. To pozwoli racjonalnie ułożyć rozkład jazdy — twierdzi syndyk.
Veolia rezygnuje
Sam przetarg na świadczenie usług transportu miejskiego budził kontrowersje. Gmina zobowiązała się w nim do zakupu 20 autobusów. Kolejnych 30 miał zakupić zwycięzca przetargu, a następnie po zakończeniu trzyletniego kontraktu odsprzedać je miastu.
— Z jednej strony miasto nie ma pieniędzy, żeby ratować spółkę, pozwala jej upaść i zwolnić 300 pracowników MPK. Z drugiej strony ma pieniądze, żeby zakupić 20 nowych autobusów, co będzie kosztowało około 20 mln zł, i oddać je przewoźnikowi w bezpłatne użytkowanie na trzy lata, a po tym okresie jeszcze odkupić od niego 30 autobusów, za które trzeba będzie zapłacić około 12 mln zł. Jaki gmina ma w tym interes? — denerwuje się Cezary Sokół, prezes Stronnictwa Demokratycznego na Dolnym Śląsku, z którego inicjatywy odbywają się spotkania wyjaśniające sytuację w MPK. Takie zarzuty całkowicie odrzuca prezydent Wałbrzycha.
— Niepostawienie spółki w stan upadłości byłoby niezgodne z prawem. Załoga normalnie pracuje — tyle że u syndyka. Nieprawdą jest, że 300 osób straci pracę. W większości zostaną zatrudnione przez nowego przewoźnika. Żadna spółka transportowa nie przychodzi z własnymi kierowcami, tylko szuka lokalnych kadr i tak będzie w tym wypadku. System odkupu autobusów od przewoźników znany jest chociażby w Skandynawii, u nas rzeczywiście nie był dotąd stosowany, ale nie jest niczym dziwnym — opowiada Roman Szełemej.
Te warunki nie były najwyraźniej atrakcyjne dla przewoźników, skoro żaden z nich nie wziął udziału w przetargu. Wcześniej zainteresowanie deklarowała m.in. Veolia.