Warszawiacy, nic się nie stało

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2013-10-15 00:00

Gdyby nie wielotygodniowe nadymanie balona przez wodzów największych partii, wynik niedzielnego referendum w sprawie wysadzenia prezydent Hanny Gronkiewicz- Waltz z fotela prezydenta stolicy można by potraktować wzruszeniem ramion — ot, po prostu jeszcze jedno miasto, w którym rozstrzygnął bezwład elektoratu.

W Polsce przygniatająca większość głosowań w sprawie odwołania gminnych władz nie udaje się z powodu zbyt niskiej frekwencji. Warszawska inicjatywa dołączyła do długiej listy nieskutecznych — frekwencja wyniosła zaledwie 25,66 proc., gdy dla ważności potrzeba było ponad 29 proc. Z dokładnością do jednej sztuki powinno zagłosować co najmniej 389 430 warszawiaków, a pofatygowało się tylko 343 732.

Hanna Gronkiewicz- Waltz [FOT. MW]
Hanna Gronkiewicz- Waltz [FOT. MW]
None
None

Zbiorowa opinia czwartej części stołecznego elektoratu była jednoznaczna. Ważne głosy TAK/NIE rozłożyły się w proporcji 94,9 do 5,1. Ale to standard każdego personalnego referendum — obrońcy wójta/burmistrza/prezydenta co do zasady nie idą, a nieliczne od niej wyjątki wykazują się arytmetyczną naiwnością, albowiem tylko… podbijają frekwencję. Z powodu istnienia ustawowego progu ważności takie głosowanie staje się zatem parodią szczytnego art. 170 Konstytucji RP: „Członkowie wspólnoty samorządowej mogą decydować, w drodze referendum, o sprawach dotyczących tej wspólnoty, w tym o odwołaniu pochodzącego z wyborów bezpośrednich organu samorządu terytorialnego”.

Przeglądając warszawskie wyniki, wyhaczyłem jednak obwód idealny, będący akademickim wręcz przykładem triumfu demokracji. Nosił numer 1132, a zorganizowany został w areszcie śledczym na Bemowie. Spośród 48 uprawnionych pensjonariuszy zagłosowali… wszyscy! To wyjątek, bo w pozostałych warszawskich aresztach i więzieniu frekwencja zbliżona była do ogólnomiejskiej. Oddali 3 głosy nieważne, a 45 ważnych rozłożyło się 23:22 za odwołaniem pani prezydent, co procentowo przyniosło wynik 51,1 do 48,9. Oczywiście nie sugeruję, że gdyby zagłosowało 100 proc. warszawiaków, to rozkład głosów byłby akurat taki. Niemniej tylko w warunkach, hm, laboratoryjnych tracą sens argumenty „wygralibyśmy, gdyby leniom chciało się wyjść z domu”.

Bezpośrednio po zarządzeniu referendum frekwencja zapowiadała się znacznie lepiej i los pani prezydent wydawał się przesądzony. Nerwowa kampania jednak nieco zmieniła relacje. Przyczyny niedzielnego tąpnięcia frekwencyjnego są bardzo różnorodne. Per saldo największe znaczenie miało to, która strona bardziej… zaszkodziła popieranej przez siebie sprawie. Z nasłuchu wielu ludzkich opinii oraz monitoringu szczerego do bólu internetu na pierwszy plan w argumentacji plus/minus wysuwam nie żadne obietnice obwodnic, propagandowe jazdy metrem itp., lecz zagranie przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego symboliką godziny W. To w stolicy temat tabu i dużo wahających się wyborców uznało — mimo utrzymującego się zadufania PO oraz naruszającej zacytowany wyżej przepis Konstytucji RP presji prezydenta Bronisława Komorowskiego i premiera Donalda Tuska na bojkot głosowania — że tak instrumentalne wykorzystanie pamięci o Powstaniu Warszawskim w bieżącej rozgrywce politycznej to jednak kompromitacja.