Warto było schłodzić wzrost gospodarczy

Witold Orłowski
opublikowano: 1998-10-12 00:00

Witold Orłowski: warto było schłodzić wzrost gospodarczy

ODPŁYW: Część kapitałów, finansujących deficyt obrotów bieżących, może gwałtownie odpłynąć z kraju i zabraknie gotówki na spłatę zobowiązań. W skali kraju nazywa się to kryzysem finansowo-walutowym i ma opłakane konsekwencje — mówi Witold M. Orłowski. fot. Borys Skrzyński

Około półtora roku temu ekonomiści zaczęli alarmować: polski deficyt obrotów bieżących rośnie w niebezpiecznym tempie. Pozornie w gospodarce wszystko wyglądało dobrze. Rósł szybko produkt krajowy brutto, poprawiała się wydajność pracy, rosły płace i dochody, spadała stopa inflacji i stopa bezrobocia, napływał zagraniczny kapitał. Większość niezależnych ośrodków badawczych twierdziła jednak, że nie da się już dłużej utrzymać ścieżki wzrostu, na której znalazła się gospodarka, a dalszy nie kontrolowany ruch po niej grozi wykolejeniem. Za czynnik odpowiedzialny za to uznano głównie powolne tempo reform strukturalnych w latach 1993-97, a zwłaszcza ślamazarną prywatyzację i restrukturyzację przedsiębiorstw.

EKONOMIŚCI boją się deficytu obrotów bieżących. Powstaje on wówczas, gdy gospodarka wydaje więcej, niż wytwarza. Cały dochód w gospodarce przeznaczany jest na konsumpcję i oszczędności. Z drugiej strony wydatki dzieli się między konsumpcję i inwestycje. Jeśli dochodów nie starcza na pokrycie wydatków to znaczy, że w kraju jest zbyt mało oszczędności na sfinansowanie inwestycji, a brakujące środki trzeba pożyczyć za granicą. Nie ma w tym jeszcze nic złego, w końcu inwestycje to wydatek służący modernizacji gospodarki i długookresowemu wzrostowi.

ISTNIEJE jednak niebezpieczeństwo, że część kapitałów, finansujących deficyt obrotów bieżących, może gwałtownie odpłynąć z kraju i wówczas zabraknie gotówki na spłatę zobowiązań wobec kredytodawców. W skali kraju nazywa się to kryzysem finansowo-walutowym i ma opłakane konsekwencje. Jedynym wyjściem jest wówczas gwałtowna dewaluacja waluty i drastyczne ograniczenie wzrostu gospodarczego, aby szybko ograniczyć zapotrzebowanie na zagraniczne finansowanie. Kryzysu takiego doświadczyło w ostatnim roku wiele krajów, w tym zwłaszcza Azja Południowo-Wschodnia, Czechy, a ostatnio Rosja.

MOŻNA tego uniknąć, jeśli zacznie się działać dostatecznie wcześnie. Skoro poziom oszczędności w gospodarce jest zbyt niski w stosunku do wydatków inwestycyjnych, należy je po prostu bardziej do siebie dostosować. Zniknie wówczas rynkowa presja, która prowadzi do wzrostu deficytu obrotów bieżących. Dostosowanie to może nastąpić na różne sposoby: można zwiększyć skłonność do oszczędzania (zmniejszenia konsumpcji) bądź ograniczyć nieco tempo wzrostu nakładów inwestycyjnych. Tak czy owak, należy dostosować tempo wzrostu wydatków w gospodarce do tempa wzrostu dochodów, którymi gospodarka dysponuje. Operacja pewnego spowolnienia tempa wzrostu popytu, oraz zwiększenia skłonności do oszczędzania, mająca na celu zrównoważenie gospodarki i uniknięcie w przyszłości kryzysu finansowo-walutowego, to właśnie „schładzanie wzrostu“.

W IMIĘ UNIKNIĘCIA zagrożenia należy rezygnować z części dochodów i wydatków, akceptować zaostrzenie polityki fiskalnej (mniej wydatków rządowych), i monetarnej (wyższe stopy procentowe). Wzbudza to dość gwałtowny opór — nie zdecydowały się na ten krok ani Czechy w latach 1995-96, ani Tajlandia, ani Rosja, ani Meksyk, ani wiele innych krajów. Spokojnie kontynuowały swój niebezpieczny rozwój, aż w pewnym momencie następowała katastrofa.

POLSKA, jako jeden z nielicznych krajów, zdecydowała się w 1997 r. nie czekać na katastrofę i wprowadzić program schłodzenia wzrostu. W rezultacie spadło wprawdzie nieco tempo wzrostu gospodarczego, ale jednocześnie przestała narastać do groźnego poziomu luka w bilansie płatniczym.

Czy warto było to robić? Jeszcze kilka miesięcy temu część polityków i publicystów wyrażała się o całym programie z ironią, sugerując, że nie był on wcale potrzebny. Głosy te dziwnie umilkły w momencie, gdy zawaliła się gospodarka rosyjska, a potężny kryzys finansowy zaczął zagrażać większości rozwijających się krajów, nadmiernie zapożyczonych za granicą. Jeśli bowiem jesteśmy dziś spokojni o los złotego, jeśli nie boimy się gwałtownego załamania gospodarczego w Polsce, to jest to w znacznej mierze zasługa powodzenia operacji schładzania gospodarki.

Witold M. Ostrowski jest ekonomistą Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych NOBE i dyrektorem Zakładu Badań Statystyczno-Ekonomicznych GUS i PAN