Prawdę mówiąc najchętniej odszedłbym od tematyki bloga i napisał coś na temat książki Artura Domosławskiego („Kapuściński non-fiction"). Tym chętniej bym coś napisał, że ja bardzo dokładnie ją przeczytałem w odróżnieniu od tych krytyków, którzy robią błąd oceniając na podstawie kilku cytatów. Nie mogę jednak robić wyjątków, bo za chwilę na forum pojawiłaby się polityka, a to by z forum zrobiło magiel. Powiem tylko, że często krytykuje się tę książkę patrząc na nią przez pryzmat swojego życiorysu. Pojawia się wtedy pytanie: jak wyglądałaby moja biografia napisana tak realistycznie? I pojawia się strach. Niepotrzebnie - mało który człowiek jest tylko czarny albo tylko biały. No dobrze, niechętnie zostawiam ten temat i ruszam na swoje pastwisko.
Na początku marca, przy okazji posiedzenia powołanej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Narodowej Rady Rozwoju. Ministerstwo finansów przedstawiło założenia reformy finansów publicznych. Była to pierwsza część tych założeń, a ocenę trzeba robić po przeczytaniu całości, co często (również na tym polu) jest przez krytyków lekceważone. Warto jednak powiedzieć parę słów na temat kilku punktów już dostarczonego materiału, bo może pomoże to w tworzeniu drugiej jego części.
Zdecydowanie trzeba pochwalić ministerstwo, że chce reformować finanse i rozpoczyna na ten temat dyskusję. Nie można się jednak zgodzić z tym, że wyłącznie pomysły rządu są drogą do reform. Nie można ich przyjąć na podstawie dosyć mglisto zarysowanych założeń. Na przykład przy ustalaniu reguł wydatkowych w budżecie państwa mówi się o doraźnej „zasadzie jednego procenta". Maksymalny poziom wzrostu wydatków miałby wynieść 1 procent w ujęciu realnym (po uwzględnieniu inflacji). Przy okazji wypada przypomnieć, że rząd nie musi tych zasad ustalać w ustawie. Po co poddaje się osądowi Sejmu i Prezydenta?
Ta reguła jest dosyć jasna. Jednak reguła docelowa już taka nie jest. Mówi się o tym, że wydatki zależałyby od średniego wzrostu PKB i od celu inflacyjnego NBP. Inaczej mówiąc im mniejszy wzrost PKB tym większe wydatki. Taką mam przynajmniej nadzieję skoro mówi się o prowadzeniu polityki antycyklicznej, czyli na przykład o wspieraniu wzrostu w okresach zagrożenia dla gospodarki. Bardzo dobrze, ale wzór definiujący tę regułę (w odróżnieniu od wzoru dla reguły tymczasowej) bazuje chyba na tym, że matematyki od dawna nie ma na maturze. Wygląda on tak: Wrf = f (PKB*, πNBP), gdzie: PKB* - średnia dynamika wzrostu gospodarczego w okresie referencyjnym. πNBP - cel inflacyjny.
Co z tego można zrozumieć? Nic oprócz tego, że wydatki będą funkcją dynamiki wzrostu i celu inflacyjnego. Nie wiadomo jednak, jaka funkcją, bo równanie tego w najmniejszym stopniu nie określa. Jest to ogólny wzór - definicja funkcji. Skoro tak to, jakim cudem, nie znając formuły, dało się obliczyć, że „osiągnięte zostaną bezpośrednie oszczędności w wydatkach publicznych - ok. 11,58 mld zł łącznie do roku 2012, o 22,72 mld w 2020 r. i docelowo 19,2 mld zł w jednym tylko roku 2060.". Szczególnie interesująca jest wiarogodność prognozy na 2060 rok... Naprawdę przydałoby się w założeniach dokładniej określić zasady.
Interesujące, ale całkowicie niejasne jest sformułowanie: „Resort finansów chce także wzmocnić odpowiedzialność i dyscyplinę finansów publicznych poprzez wprowadzenie odpowiednich mechanizmów prewencyjnych i korygujących". Jak rozumiem będą to mechanizmy dyscyplinujące urzędników? A może znowu jakieś wzory? Chyba nikt nie wie, o co chodzi. Podobnie tajemnicze jest „uspójnienie wymiaru rent z wymiarem emerytur" i „odsztywnienie wydatków". Pomijam dosyć kuriozalny język - naprawdę jednak nie wiadomo, co ma się stać z rentami i jakie sztywne wydatki maja się zamienić na elastyczne.
Konkrety pojawiają się jedynie wtedy, jeśli ministerstwo mówi o ludziach w mundurach. Tyle tylko, że trudno będzie (bardzo trudno) wprowadzić zalecane zmiany. Oczywiście, „włączenie funkcjonariuszy i żołnierzy do powszechnego systemu emerytalnego oraz ujednolicenie przepisów regulujących ubezpieczenie społeczne" jest bardzo sensownym posunięciem, ale z pewnością wiele osób zatrudnia się w wojsku czy w policji licząc na wczesną emeryturę. Jak rząd ma zamiar dać sobie radę ze spadkiem ilości kandydatów? Pewnie przez wzrost płacy, a to przecież znacznie zmniejszy korzyści dla budżetu. Trzeba to zrobić, ale obawiam się, że założenia są zbyt optymistyczne (17 mld zł oszczędności w 2060 r.).
Tego samego obszaru wydatków dotyczy postulat „dostosowania wydatków na wojsko do możliwości finansowych państwa w okresie pokryzysowym". Jak rozumiem chodzi o to, żeby zrezygnować ze sztywnego określania minimum wydatków. Obecnie na drodze ustawowej musimy wydawać każdego roku co najmniej 1,95 proc. PKB. Nie uważam tych wydatków za niezbędne, ale jesteśmy przecież w NATO, gdzie zobowiązaliśmy się do finansowania wojska tak, żeby szybko zbliżyć się do poziomu profesjonalizacji „starych" członków NATO. Nie wiem, czy z tego powodu nie pojawia się jakieś problemy.
Z uporem też jednak (niektórzy powiedzą, że z uporem godnym lepszej sprawy) przypomnę, że bilans to nie tylko wydatki. To również przychody. W obu przypadkach to społeczeństwo płaci za reformy, ale płaci po to, żeby pokolenia nie płaciły więcej. Niedawno wicepremier Waldemar Pawlak opowiedział niezły dowcip: rząd już wie jak zmniejszyć deficyt budżetowy - za pomocą pieniędzy, które są w naszych kieszeniach. To prawda, ale wszystko zależy od tego z czyich kieszeni się je wyjmuje.
Proponowane w pierwszym rzucie reformy wyjmą je przede wszystkim z kieszeni tych mniej zarabiających. Mam nadzieję, że w drugiej części pojawi się coś interesującego na temat ograniczenie szarej strefy. Potrzebne jest też ograniczenie procederu samozatrudnienia. Korzystają z tego bardzo często zarabiający krocie menadżerowie, a w większości przypadków chodzi po prostu o uniknięcie płacenia ZUS i składki zdrowotnej we właściwej wielkości. A potem dziwimy się, że do ZUS i OFE nie wpływa odpowiednia ilość środków, a ochrona zdrowia kuleje. Nie zaszkodziłby też powrót do starych stawek PIT.
Nie łudzę się - takich decyzji nie będzie. Czekam jednak z niecierpliwością na drugą część propozycji mając nadzieję, że będą bardziej konkretne. Jedno jest pewne: zachęcanie prezydenta przez ministra Rostowskiego i profesora Balcerowicza, żeby już teraz, na postawie tych materiałów, zadeklarował zrezygnowanie z prawa weta jest nieporozumieniem.
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
