W obecnym gorącym półroczu dodatkowa zbiórka prezydentów/premierów 3 lutego była nieformalna, natomiast kolejna 6 marca już zakończyła się formalnymi politycznymi konkluzjami. Czwartkowe obrady rzeczywiście miały posmak historyczny, albowiem pierwszy raz w dziejach nie tylko Unii Europejskiej, lecz wcześniejszej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej szczyt przywódców miał charakter militarny. Od 1949 r. wątek wojskowy zarezerwowany był dla starszej, wyspecjalizowanej Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO).
Zmilitaryzowana debata RE miała dwa główne wątki. Pierwszym było kontynuowanie europejskiej pomocy dla Ukrainy, zapełniającej wielką dziurę po gwałtowanym wycofaniu się z kontynuowania dzieła prezydenta Josepha Bidena przez nieobliczalnego Donalda Trumpa. Drugim stało się polityczne zatwierdzenie uruchomienia przez UE gigantycznego pakietu, rzędu 800 mld EUR, na wyścig zbrojeń, który rozkręciła oczywiście Rosja. Wspólnota państw dochodzi do generalnie zgodnego – z nielicznymi wyjątkami – wniosku, że to jedyna metoda uniknięcia w przyszłości wyniszczającej cały kontynent wojny. To pobrzękiwanie unijną szabelką jako żywo nawiązuje do twardej polityki Ronalda Reagana, który podczas swojej prezydentury 1981-1988 postawił właśnie na wyścig zbrojeń. Republikański gospodarz Białego Domu wtedy bardzo zasadnie przyjął założenie, że zacofany technologicznie Związek Radziecki nie militarnie, lecz po prostu gospodarczo takiej konfrontacji nie wytrzyma. Współcześnie jego następca Donald Trump, który już uważa się za najwspanialszego prezydenta w dziejach USA, postrzega geopolitykę ciut inaczej…
Na obrzeżach unijnej debaty o jedności wobec rosyjskiego zagrożenia przebiegła 6 czerwca prestiżowa rywalizacja polsko-polska. Takiego wydarzenia w Brukseli nie było w całych dziejach członkostwa Polski w NATO oraz UE. Oto w tych samych godzinach, gdy premier Donald Tusk znajdował się w ogniu zmilitaryzowanej dyskusji w gmachu Europa w dzielnicy unijnej, położoną koło lotniska kwaterę główną NATO odwiedził… prezydent Andrzej Duda. Konferował z Markiem Rutte, sekretarzem generalnym sojuszu. Taki dualizm sam w sobie jest całkowicie naturalny, wszak od ćwierć wieku funkcjonuje u nas kompetencyjna specjalizacja – NATO należy do portfolio prezydenta, zaś UE do premiera. Jednak zbitka z dokładnością niemal minutową była wręcz demonstracyjna. Andrzej Duda pod sam koniec rządów PiS przeforsował niemal prywatny przepis ustawowy, że podczas polskiej prezydencji w ministerialnej Radzie UE to właśnie on zajmuje polski fotel (a jest tylko jeden) na szczytach RE. Taki zapis został uznany za niepoważny nie tylko przez premiera Donalda Tuska, lecz przez Antónia Costę, obecnego przewodniczącego RE.
Andrzej Duda nawet nie śmie odezwać się w kwestii… łamania krajowej ustawy, w milczeniu przyjął do wiadomości, że szczyty RE jednak nie dla niego. Skoro nie został dopuszczony do zbrojeniowej debaty unijnej, to wizerunkowo się odegrał i w tym samym czasie konferował o tym samym w nieodległej kwaterze sojuszu. Notabene merytorycznie nie było to całkiem puste, ponieważ Mark Rutte i Andrzej Duda wybiegli myślami już do szczytu NATO, który odbędzie się 24-25 czerwca w Hadze. Obaj wezmą w nim udział, ale przede wszystkim uczestnikiem będzie osobiście Donald Trump. To niewątpliwa wyższość polityczna atlantyckiego sojuszu w bardzo napiętej sytuacji, instytucje UE prezydenta USA w jego obecnej kadencji się nie doczekają.