Gospodarki w prezydenckiej kampanii wyborczej jest jak na lekarstwo. Kandydaci nie mają serca do spraw finansów publicznych i wyzwań stojących przed gospodarką. Z jednym wyjątkiem. Szczególną troską została objęta reforma wydłużająca stopniowo wiek emerytalny do 67. roku życia. Wczoraj do przedwyborczej licytacji włączyła się głowa państwa. Do końca tygodnia do Sejmu na trafić prezydencki projekt, który — oprócz kryterium wieku emerytalnego — zakłada również 40-letnie kryterium stażu pracy. Liczony ma być okres składkowy, więc rozwiązanie obejmie nie tylko etatowców, ale również pracujących na umowę-zlecenie i samozatrudnionych. Mimo zapewnień kancelarii prezydenta, że koszty propozycji nie będą znaczące, eksperci chłodno przyjęli propozycję Bronisława Komorowskiego.
— To istotnie osłabiłoby reformę stopniowo wydłużającą wiek emerytalny do 67 lat — uważa Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Plus Banku.
Dlaczego? Bo choć propozycja ma być jedynie opcją, a nie obowiązkiem, można przypuszczać, że wiele osób zdecyduje się na wcześniejsze opuszczenie rynku pracy.
— Prawdopodobnie będzie to co najmniej co czwarty potencjalny emeryt. Takie osoby będą miały wówczas niższą emeryturę, bo mniej składek wpłacą do systemu i będą dłużej pobierać świadczenia — wskazuje Wiktor Wojciechowski. Według danych ZUS w 2013 r., czyli dopiero w pierwszym roku podwyższania wieku emerytalnego, ok. 25 proc. osób, które otrzymały pierwsze świadczenie, miało staż pracy dłuższy niż 40 lat.
Eksperci przypominają, że podobne rozwiązanie funkcjonuje już za naszą zachodnią granicą. W Niemczech wiek emerytalny jest również podwyższany do 67. roku życia, ale wcześniejsza emerytura przysługuje po przepracowaniu 45 lat. Wiktor Wojciechowski uważa, że powinniśmy importować rozwiązanie zza Odry, bo 40 lat pracy to stanowczo za mało.
— Ta opcja umożliwiałaby przejście na emeryturę osobom, które szybko weszły na rynek pracy, np. w wieku 18-19 lat, czyli po szkole zasadniczej zawodowej lub liceum — zwraca uwagę ekonomista. Andrzej Duda, kandydat Prawa i Sprawiedliwości, idzie krok dalej i chce wycofać emerytalną reformę.
— To jest populizm w czystej postaci. Rozpoczęcie podwyższania wieku emerytalnego było jedną z najważniejszych reform obecnej ekipy rządzącej. Odwrócenie tej zmiany jest idealnym przepisem na katastrofę — mówi wprost Wiktor Wojciechowski. Skąd tak ostra krytyka? Zdaniem ekonomisty, to prosta droga do zwiększenia zadłużenia, a stąd już tylko krok do wyższych podatków, aby system emerytalny nie tyle poprawiać, co utrzymać przy życiu.
— Cofnięcie tej reformy znacząco osłabiałoby perspektywywzrostu polskiej gospodarki, zwiększyłoby bezrobocie i nasiliło emigrację zarobkową. Zagrożenia demograficzne są na tyle poważne, że ta antyreforma być może trwale przekreśliłaby szanse na to, aby Polacy zarabiali podobnie jak w rozwiniętych krajach Zachodu — wylicza Wiktor Wojciechowski.
Wagę problemu widać już w prognozach Komisji Europejskiej. W 2060 r. co trzecia osoba nad Wisłą będzie w wieku 65+. Dzisiaj jest to niespełna 15 proc. populacji. © Ⓟ