Jedną z form jest dopraszanie na polityczne szczyty V4 sąsiadów — Ukrainy, Słowenii czy republik bałtyckich. Wczoraj gościła kanclerz Angela Merkel, za której namową zechciał przybyć nawet prezydent Francois Hollande. W podsumowaniu usłyszeliśmy standardowe ogólniki o integracji i ani jednego konkretu w sprawie najbardziej dla V4 niewygodnej — mianowicie waluty euro.

Gdy Wyszehrad w roku 1991 zaistniał, był awangardą integracji naszego regionu z Zachodem. Postradzieckie republiki bałtyckie znajdowały się głęboko w lesie. A po rozwodzie Czechosłowacji połówką „lepszą” stały się Czechy, które w trójce prymusów z Polską i Węgrami weszły do NATO. Rządzona wtedy przez nacjonalistów Słowacja znalazła się na aucie. Dzisiaj wszystko się przemieszało i odwróciło. Miernik prawdziwej integracji jest tylko jeden — wspólna waluta. Podział UE na członków rzeczywistych i korespondentów pogłębia się z każdym rokiem. Tymczasem trójca byłych liderów, utrzymująca złotego, koronę i forinta daleko nawet od będącego przedsionkiem euro systemu ERM II, staje się unijnym skansenem. Pozytywny wyjątek z V4, tak niegdyś lekceważona Słowacja wskoczyła już do Eurolandu, Estonia także, Łotwa zrobi to w noc sylwestrową, a Litwa niedługo.
Wczoraj ministrowie obrony V4 dumnie parafowali utworzenie Wyszehradzkiej Grupy Bojowej UE. Gdy spojrzy się na mapę UE z państwami V4, to, zachowując poetykę militarną, odkrywa się niewygodną prawdę. Otóż pomijając odcinki granic zewnętrznych Schengen, na wszystkich wewnętrznych bastion złotowo-koronowo-forintowy wkrótce będzie już ze wszystkich stron otoczony przez euro…