Y2K: kryzys, któremu teraz można zapobiec
ROZPOCZĘTO ODLICZANIE: W Polsce pojawiły się pierwsze kalendarze odliczające dni do końca wieku. Jednak nadal banki wydają karty, w których jest zapis "00”.
Każdy, nawet najmniej rozgarnięty komputer bez problemu potrafi podać datę — z dokładnością do sekundy — końca jego beztroskiej egzystencji. Stanie się to dokładnie za 360 dni. Wtedy to właśnie cały świat radośnie przywita rok 2000, ale komputery uparcie będą przekonywać, że należy świętować nadejście roku 1900. Dlaczego? Nasz komentarz pojawi się na Waszych biurkach 6 stycznia 1999 roku. Nikt nie będzie miał chyba nic przeciwko temu, żeby zapisać tę datę — zresztą wzorem całego cywilizowanego świata — w takiej oto postaci — 05.01.99. Miliardy takich właśnie zapisów pojawi się lada chwila na wszystkich dokumentach. To spadek po programistach komputerowych, którzy w latach 70. i 80. wprowadzili zwyczaj zapisywania daty w postaci tylko dwóch ostatnich cyfr. Co się więc stanie, gdy wyskoczą już pierwsze korki szampanów w nocy z 1999 na 2000 rok?
ZDEZORIENTOWANE programy komputerowe bez chwili wahania będą interpretowć ostatnie dwie cyfry nowej daty, czyli 00, jako początek roku 1900.
Komputery, których właściciele wcześniej pomyśleli o zbliżającym się kataklizmie, bezbłędnie drukować będą nową datę. Ale znakomita większość dojdzie do wniosku, że zatrudniony w firmie pracownik jeszcze się nie urodził i zafunduje nam informatyczną podróż w przeszłość. Ta podróż może drogo kosztować — tylko Stany Zjednoczone, gdzie histeria związana z Y2K (tak brzydko komputerowcy zwykli określać bombę milenijną) jest największa, około 119 mld dolarów!
SOLIDNIE zinformatyzowane firmy, zamiast zabierać się więc do wdrażania nowych technologii, kupują programy, które zapobiegną informatycznej zarazie. Ostrzą sobie zęby ich producenci. Ewentualnie dadzą zajęcie specjalistom, którzy uratują ich przed katastrofą. Trudno podejrzewać, że ceny usług profesjonalnych doradców będą maleć w miarę upływu czasu. „Business Week” podaje, że tylko w ciągu ostatnich dwóch lat firmy konsultingowe i biegłych księgowych w USA zatrudniły dodatkowo 200 tys. nowych programistów. Zdaniem informatyków, dziedzinami szczególnie narażonymi na skutki Y2K są urzędy publiczne, energetyka, telekomunikacja oraz wszystkie instytucje finansowe.
AMERYKANIE panikują na całego. Dodatkowo podejrzewają, że ich system finansowy może zostać sparaliżowany, bo kontaktujące się z nim instytucje europejskie skupiły się ostatnio głównie na informatycznym dostosowaniu się do rozliczeń w euro i o roku 2000 zupełnie zapomniały. To jednak tylko część prawdy, bo właśnie narodziny nowej europejskiej waluty pozwoliły największym korporacjom na równoczesne rozprawienie się z obu problemami. Gorzej jest z małymi firmami i bankami, a im dalej na wschód, tym większa panuje beztroska.
W POLSCE nie powołano wzorem innych krajów rządowego sztabu kryzysowego. Nic nie słychać o szkoleniach, seminariach na ten temat. Ubezpieczyciele są rozluźnieni. Giełda także nie widzi powodów do zmartwień. Panuje pogląd, że całe to zamieszanie sprowokowały koncerny informatyczne, które chcą zarobić na otumanionych przez prasę klientach. Jedynie Związek Banków Polskich i Komisja Nadzoru Bankowego odpytują zrzeszone banki ze stanu przygotowań do odparcia ataku Y2K. Podobno wszystko jest OK. Tak głoszą polscy energetycy, firmy telekomunikacyjne, rafinerie, kolej, branża farmaceutyczna.
MALI I ŚREDNI mają jeszcze czas, bo ich systemy nie są zbyt skomplikowane. Duzi jednak, jeśli nie zabrali się jeszcze do pracy, to mogą wpaść w poważne tarapaty. Jeśli nawet zdążą, to też nie powinni czekać z założonymi rękami, bo jeżeli ich dostawcy lub odbiorcy nie mieli tyle wyobraźni, to psu na budę zdadzą się ich wysiłki.
MY TAKŻE nie będziemy czekać. Jeszcze w tym roku napiszemy — na zapas, gdyby nasze komputery odmówiły posłuszeństwa — kilka komentarzy, które opublikujemy po pierwszym stycznia przyszłego roku. Na wszelki wypadek. Choć i tak, Szanowny Czytelniku, mogą nigdy nie trafić na Twoje biurko. Ugrzęzną bowiem w trybach supernowoczesnej, skomputeryzowanej drukarni. A potem jeszcze okaże się, że Twoja księgowa znajdzie nagle w swoim komputerze dowody na to, że opłaciła już prenumaratę naszego pisma na dwadzieścia najbliższych lat. Oj, będzie się działo.