Zabawki rosną z wiekiem

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2012-07-27 00:00

Przez dwie dekady budowali potęgę telewizyjnej ATM Grupy. Teraz Dorota i Tomasz Kurzewscy piszą nowy scenariusz. Nie mniej wciągający od poprzedniego.

Istotą ich działania nie jest skryte planowanie wielkich transakcji, obmyślanie śmiałych ruchów, ogłaszanie magnackich planów podbicia biznesowego świata. To ma być pozytywna adrenalina, wyzwanie, pasja, misja, frajda. Każda historia Doroty i Tomasza Kurzewskich, twórców potęgi producenta telewizyjnego ATM, pachnie świeżością. Nie jest sztampowym, przemielonym kotletem z telewizji śniadaniowej.

— Nigdy nie pracowaliśmy po to, by mieć coraz więcej i więcej. Robiliśmy swoje, z zaangażowaniem i zwykle jakoś wychodziło na to, że i na koncie przybywało, a i radość była. Tak jak z tą mariną we Wrocławiu. Chcieliśmy ożywić rzekę, kupiłem marinę i kilka łódek, żeby nie było pusto. A teraz łódki sprzedałem, bo w marinie tłok, kolejne inwestycje robimy — przekonuje Tomasz Kurzewski.

Na tropach komedii

Zgrany i zakochany wrocławski duet z uśmiechem na ustach, bez rozgłosu i puszenia się robi swoje. A było tego i jest tyle, że od biedy starczyłoby na kilka sezonów serialu — rodzinnej komedii z dramatycznymi wątkami. Osią fabuły mogłyby być — ot, tak biorąc pierwsze z brzegu: bentleye i sokoły, gadająca kamera, zamek w Ślęzy, herb Topacz, domek w Alpach, stryj z RPA, skład farby w akademiku, guma Dino, rachunek prawdopodobieństwa, dzieciaki w helikopterze oraz kinowy hit „La Bamba”. Albo i dziesięć innych motywów z życiorysów Kurzewskich.

Ale najważniejsze jest to, co leży u podłoża: energia. Power. Efekty tego widać choćby w poczynaniach ich firmy Topacz Investments, kreującej okazałe projekty w sektorze nieruchomości. A to zamek, a to marina właśnie, a to mieszkania i biurowiec. Giełdowi gracze za to co roku czekają na dywidendę z ATM, ogólnopolskiego lidera, producenta m.in. „Świata według Kiepskich” i „Rancza”, właściciela nowoczesnych studiów filmowych we Wrocławiu i w Warszawie. Spółka regularnie notuje ponad 100 mln zł przychodów rocznie, a jej zysk sięga nieraz 20 mln zł.

Księżniczka z Bierutem

Fotograf poci się i wygina na drabinie, pracując nad wyjątkowym ujęciem. Kurzewscy pozują w zabytkowej limuzynie z miejscowego muzeum motoryzacji, wystawionej na zamkowym dziedzińcu. Za kierownicą rolls-royce’a zwanego Białą Księżniczką głowa rodziny, Dorota Michalak-Kurzewska. — No, Dorotka, za kółko. Tak jak w rodzinie jest, ty prowadzisz! — zachęca Tomasz Kurzewski.

Słońce, deszcz, lampy, parasole, zmiana ujęcia. Wtem nagle para uchodzi z Księżniczki i współtwórczyni sukcesu ATM szybkim krokiem udaje się w kierunku czarnej terenówki. Ucieczka?

— Musimy podjechać do firmy, podpisać dokumenty, do trzeciej nas nie będzie — mówi Tomasz Kurzewski i rzuca kluczyki do swojego SUV-a. Zanim odjedzie, instruuje jak odpalić samochód i co zobaczyć w zamkowych posiadłościach. — No to cześć! — rzuca, zanim zagłuszy go pisk opon. A że zdjęcia, że rozmowa, że samolot powrotny nam ucieknie? Nic to. Około 16 udaje się ściągnąć biznesowe małżeństwo z powrotem. Samolot ucieka.

— No i dobra, przynajmniej więcej zdjęć zrobimy, pogadamy jeszcze i nawet coś zjecie — cieszy się Tomasz Kurzewski. Idzie tak dobrze, że kilka godzin później o mały włos spóźnilibyśmy się na kolejny samolot, lawirując po historycznych meandrach rodzinnej sagi: od Bolesława Krzywoustego po Bolesława Bieruta.

Gwiazda z Oxfordu

Choć dama, która na zdjęciu trzyma kółko była gwiazdą anteny w początkach telewizji regionalnej we Wrocławiu, to do mediów wypycha partnera. Zdjęcia ją krępują, a w rozmowie mąż od czasu do czasu zagłusza ją, narzucając dynamiczną narrację.

— Moja żona, Zofia — przedstawia małżonkę Kurzewski, sięgając po cytat z „Misia” Barei i już zaczyna snuć opowieść.

— To właśnie cały Tomek ze swoim ADHD. Jest genialnym PR-owcem, frontmanem, wulkanem energii. Występowałam przed kamerą, to była przyjemność, ale kosztowała mnie dużo stresu. Mąż jest ekstremalnym ekstrawertykiem, ja raczej w drugą stronę — przekonuje Dorota Michalak-Kurzewska.

Kurzewski jednak na każdym kroku podkreśla, że jego druga połowa nie jest farbowaną podpórką ego prezesa, ani wydmuszką stworzoną do potrzeb marketingowego scenariusza. MBA z Oxfordu ma. To ona przez lata prowadziła ATM przez góry i doliny, by wreszcie wejść z nim na szczyt, jakim był debiut spółki na GPW w 2004 r. I to jej w początkach lat 90. zaświeciły się oczy, gdy dopiero co poślubiony Tomasz oświadczył w progu ich pokoju w akademiku: — Kochanie, będziesz gwiazdą telewizji.

— Potem urodziłam córki i gwiazdorzenie się skończyło, zresztą wyszło na to, że ciekawiej jest organizować cały proces z drugiej strony kamery — tłumaczy Dorota Michalak-Kurzewska.

— Gwiazdorzenie się skończyło, bo skończyła się kasa. Narobiliśmy długów i trzeba było harować — precyzuje Tomasz Kurzewski.

Sęp, inżynier, amor

„Ukochany Synu […] mało kto z Polaków tyle wie o swoich antenatach. Weź pod uwagę, iż noblesse oblige (szlachectwo zobowiązuje do szlachetnego postępowania)” — taki wpis senior rodu Kurzewskich zostawił na pierwszej stronie „Spisu szlachty Królestwa Polskiego”, który podarował synowi.

A ten wciągnął się w to na całego, wydał nawet książkę opisującą dzieje rodziny. Pierwsze zapiski mówią o dokonaniach przodków Kurzewskich już w XI wieku. Legenda głosi, że dzielny łucznik wracał wówczas z księciem Bolesławem Krzywoustym z polowania. Zobaczyli sępa wysoko na niebie, a łucznik ze słowami „To-patrz” wystrzelił.

Sęp spadł na ziemię z łapą i skrzydłem odstrzelonymi przez strzałę. W nagrodę za maestrię łucznik otrzymał herb Topacz, w którego tarczy widnieje czarne skrzydło sępa i ptasi pazur.

A potem już poszło. Kurzewscy, których rodowy majątek otaczał przed wojną wieś Kurzeszyn w okolicach Rawy Mazowieckiej, podpisywali się pod Unią Polsko-Litewską, Konstytucją 3 Maja, bronili Helu, zatapiali U-booty. — Historycznie jesteśmy obciążeni tym, żeby się dobrze zachowywać. Co nie przeszkadza odnoszeniu sukcesów w biznesie — tłumaczy Tomasz Kurzewski.

Jego rodzina trafiła do Pszenna pod Świdnicą gdy okazało się, że w 1945 r. nie ma tam komu uruchomić cukrowni. Kurzewscy specjalizowali się zaś w cukrownictwie. Także rodzina Michalaków trafiła na Dolny Śląsk dzięki inżynierskim zdolnościom. Ojciec nastoletniej Doroty Michalak był m.in. głównym technologiem w fabryce wagonów w Świdnicy.

Przyszłe małżeństwo spotkało się w świdnickim liceum im. Kasprowicza. Nie od razu zaiskrzyło. — Dorota była najlepszą uczennicą, ja miałem najgorsze stopnie. Wolała innych, przez cztery lata dostawałem kosza — wspomina Tomasz Kurzewski.

Wir koneksji

Skończyło się happy endem przed maturą. U psychologa. — Panie Tomku, dlaczego pan się tak chorobliwie uczy, pasję motocyklową pan porzucił, życia poza książkami nie widzi? — pytał z troską specjalista. — Zakochałem się — padła szybka odpowiedź.

Kilka tygodni wcześniej Tomasz zobaczył uwielbienie w oczach Doroty, gdy rozbił w puch najtrudniejsze zadanie z rachunku prawdopodobieństwa (po tygodniu kucia dzień i noc). Wtedy już wiedział, co ma robić. Zdał na studia z najlepszymi ocenami w swoim roczniku.

— A tak, wcześniej często mnie w szkole nie było, miałem swoje pasje: motory, samochody. Dorota uważała mnie trochę za głupka. Kiepskie oceny wynikały ze wstydu. Jestem okropnym dyslektykiem, mylę wszystko, co da się pomylić przy pisaniu. Wolałem poczekać na ustne komisy, które zdawałem bez problemu. Maturę z polskiego musiałem przerysować ze ściąg napisanych przez siostrę — przyznaje Tomasz Kurzewski, który do dziś nie ma w zwyczaju odpisywać na maile czy SMS-y.

Zna granice swoich słabości, ale wie, że skoro jedne zmysły ma osłabione, to drugie wyostrzone. Jest mistrzem gry towarzyskiej, każdy go lubi, on lubi każdego. Small talki zamienia w wielkie dysputy. Gdy znajdzie wyłom, szybko skraca dystans. Jego bliska znajomość z Bogdanem Zdrojewskim nie jest tajemnicą, podobnie jak relacje z innymi wpływowymi kolegami z NZS-u, znanymi politykami, biznesmenami, aktorami i dziennikarzami.Nie zastanawia się długo. Działa.

Ślub wzięli więc już na pierwszym roku studiów. Oczytana, stonowana, utalentowana muzycznie Dorota Michalak wpadła tym samym w rytm szybkiej rumby, kolorowy wir, którym Kurzewski uwielbia kręcić.

Piraci z „La Bamby”

Ich kariera na małym ekranie zaczęła się właśnie od krótkiej technicznej pogawędki. Twórcy telewizji Echo przyszli do akademika zakładać nadajnik. Potrzebowali pomieszczenia na elektronikę, najlepiej blisko dachu. Jeden ze schowków nadawałby się idealnie, gdyby nie sterta puszek z farbą. To był majątek studenta wydziału mechanizacji rolnictwa, obywatela Kurzewskiego, dorabiającego wówczas malowaniem suwnic. — Dobra, a po co wam te kable? — zapytał i poszło gładko.

Od słowa do słowa i wkrótce Kurzewscy współorganizowali prowizoryczne studio telewizyjne w akademiku. Nawet firankę uprali, co za tło robiła. Widzów nowej stacji przywitała z promiennym uśmiechem Dorota Michalak-Kurzewska, studentka wydziału inżynierii sanitarnej.

Wrocławianie dobrze pamiętają początki Echa. Takie nieco pirackie. Receptura na topową ramówkę była prosta: nagrywało się program np. brytyjskiej Sky 1, uzdolniona anglistycznie dziennikarka Dorota tłumaczyła raz-dwa i z polskim lektorem zagraniczne obrazki szły w eter. Hity hollywoodzkie też były, a jakże. W pamięć wrył się ten o niejakim Ritchiem Valensie, niedoszłej gwieździe rock & rolla. Muzyk za młodu zginął w katastrofie lotniczej. Amerykanie zrobili z tego 108 minut wyciskającej łzy „La Bamby”. No i prawnicy uczepili się muzycznej dramy jak rzep psiego ogona, że na lewo, bez licencji i opłat puszczana.

Ciągali ludzi po sądach — ot, cena pionierstwa, w końcu Echo było pierwszą prywatną telewizją na wschód od Łaby. — Dziennikarstwa, produkcji i operatorki uczyliśmy się w praktyce, nie było dnia bez wpadki. Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie, spało się za scenografią. I kiedyś, podczas mojego wejścia na żywo, kolega akurat się ocknął. Wstał, przetarł oczy, grzecznie przeprosił i zniknął z planu — śmieje się Dorota Michalak-Kurzewska.

Dino ratuje świat

Szybko Kurzewscy kupili sobie własną kamerę VHS i zaczęli tworzyć nieoficjalne zręby ATM. Ich notowania szły w górę, budowali sieć znajomości, to m.in. Echo wypromowało Bogdana Zdrojewskiego na prezydenta Wrocławia.

Mieli też nosa, kombinując, co sprzedaje się najlepiej. Postawili na krew, trupy, kryminałki. Tomasz Kurzewski uprosił komendanta policji, żeby pozwolił mu nocami tłuc się policyjnym fiatem i filmować co ciekawsze akcje. Meliny, strzelaniny, krew sika, zastygły w emocjach widz — bingo! „Wrocławscy gliniarze” bili rekordy oglądalności i wkrótce powędrowali do telewizji regionalnej budowanej przez TVP. Kurzewscy przyciągnęli za sobą sprawdzoną ekipę i wynegocjowali nowe stawki.

— Musieliśmy zainwestować w sprzęt, więc zaproponowałem pensję dwa razy wyższą niż miesięczne wynagrodzenie w Echu. Trochę się tym gryźli, ale zaakceptowali. Jak się okazało, potraktowali moją propozycję jako wynagrodzenie za jeden odcinek emitowany co tydzień. Nasze gaże wzrosły nagle niemal dziesięciokrotnie — wspomina Tomasz Kurzewski.

No i tu pierwszy raz (i nie ostatni) wrocławskim przedsiębiorcom powinęła się noga, gdy do talentu dokupili sprzętu. Zapożyczyli się po uszy na kamerę z najwyższej półki, gadającą. Wkrótce, wskutek wewnętrznych gierek w TVP, spadli z ramówki. Koszty szybko wyjadły resztki oszczędności.

— Był taki wieczór: dzieci spały, a my siedzieliśmy przybici w mieszkaniu, po ciemku. Prąd za długi nam odłączyli. Postanowiliśmy, że się nie damy. Przetrzepaliśmy po omacku wszystkie ciuchy w poszukiwaniu drobniaków na kaszkę dla córek i poszliśmy spać, wiedząc, że walka dopiero się zaczyna — opowiada Tomasz Kurzewski.

No i mamy ATM, założony z pisarzem Andrzejem Ziemiańskim i nieżyjącym już operatorem Mariuszem Piesiewiczem. Poszli w reklamówki, guma Dino była pierwszym strzałem. Przez pięć lat spłacali długi. W kolejnych latach Tomasz zaangażował się we wspólne przedsięwzięcie Zygmunta Solorza i Jana Wejcherta, telewizję, która koniec końców wychodzi z poważnych długów i do dziś działa pod szyldem TV4. Sam ATM miał nowego zarządcę, w spódnicy. Już bez dwójki wspólników, którzy poszli swoją drogą.

Konwent wannowy

Szefową spółki producenckiej została Dorota Michalak-Kurzewska, dotychczas pochłonięta wychowywaniem dzieci. Wszystko było przemyślane i przedyskutowane. Kluczowe decyzje zapadły w towarzystwie 200 litrów ciepłej wody. W wannie.

— To nasz zwyczaj, że zaczynamy dzień od dyskusji podczas kąpieli. Siedzimy, gadamy, ustalamy, wychodzimy i działamy — wyjaśnia Tomasz Kurzewski. Zmiana warty przeszła gładko.

— Po prostu w poniedziałek Tomek wyrzucił mnie pod firmą i pojechał na spotkanie. Tymczasem w ATM nikt nie słyszał o naszych ustaleniach, nie chciano udostępnić mi żadnych dokumentów. Jakoś sobie poradziłam — kwituje Dorota Michalak-Kurzewska.

Pod jej rządami ATM dodał gazu. Robił coraz większe produkcje, skokowo zwiększał obroty, czując na plecach oddech zagranicznych gigantów. W 2001 r. Dorota odwołała Tomasza z misji w Warszawie. Kilka kolejnych lat pracowali razem, znów ratując ATM przed upadkiem po przeinwestowaniu w produkcję reality show „Dwa Światy”.

Giełda to czas inwestycji w studia filmowe, przejęcia i coraz kosztowniejsze seriale. Dorota wymyślała śmiałe koncepcje, Tomasz je egzekwował. Rok temu znów rewolucja. Tomasz Kurzewski oddał prezesurę w ATM, usunął się do rady nadzorczej. Wcześniej podobny ruch wykonała jego żona. Tak zdecydował konwent wannowy.

— Wierzę, że ludzie z zewnątrz są teraz w stanie zrobić więcej dla ATM, mają świeższe spojrzenie. My zajęliśmy się kolejnymi projektami — tłumaczy Dorota Michalak-Kurzewska. Dziś wyniki ATM nie powalają na kolana. Spółka przynosi zysk, jednak najwyżej kilkumilionowy. To efekt oszczędności stacji telewizyjnych, marazmu na rynku reklamy i kosztów inwestycji w warszawskie studia.

Hej, Sokole

A Kurzewscy? Znów mają pełne ręce roboty, ale stresu jakby mniej. Z dala od giełdy restaurują z pietyzmem Zamek Topacz w podwrocławskiej Ślęzy. Tu, w muzeum motoryzacji, znalazła miejsce kolekcja Tomasza Kurzewskiego, która składa się z ponad 140 polskich wiekowych motocykli, kilku przedwojennych samochodów i zabytkowych bentleyów. A dookoła, na 60 hektarach, pole golfowe, baseny, motorówki, korty, apartamenty. Kosztem niemal 50 mln zł powstaje projekt, który ma jeden cel.

— To ma być najlepszy hotel w Polsce — deklarują gospodarze i już mają na oku kolejne ruiny, czekające na ich inwestycyjny zapał. Na tarasie zamkowej restauracji planują wielomilionowe inwestycje w nieruchomości w centrum Wrocławia i snują plany wakacyjne. Oboje mają patenty sterników, Dorota Michalak-Kurzewska ma znamienitych żeglarzy w rodzinie.

Na tapecie jest właśnie barka, którą etap po etapie opływają Europę. Obecnie są gdzieś w okolicach Paryża. Wypad do domku w Alpach? Też wchodzi w grę. Sprzątanie Ślęzy i darmowy lot helikopterem dla każdego zaangażowanego w to dziecka? Dlaczego nie! Albo włóczęga po Europie, jaką organizuje m.in. 90-letni stryj Tomasza, emerytowany pilot bombowca, pogromca niemieckich U-bootów zamieszkały w RPA.

— Pojedziemy śladami ucieczki polskiej inteligencji w 1939 r. Nakupiłem pełno sprzętu, pił, kosiarek itp. Przydadzą się na handel, gdy znajdziemy po stodołach choćby resztki polskiego rolls-royce’a sprzed wojny, legendarnego samochodu marki CWS. Będziemy go odbudowywać — opowiada Tomasz Kurzewski, próbując odpalić starą MZ kolegi.

Gdy silnik załapuje, przerywa w pół słowa i robi rundkę po rozległym placu przed warsztatem. Wraca rozpromieniony i jakby nigdy nic kontynuuje rozmowę. Z błyskiem w oku opowiada o Sokole (że lepszy od harleyów), zachwyca się Junakiem i Komarem, w którym właśnie grzebie (że lekki, zwinny, piękny).

— Te jego pasje to wariactwo — przekomarza się Dorota Michalak-Kurzewska, słysząc podekscytowany ton głosu męża. — Ależ kochanie, faceci niby cały czas rosną, ale pozostają na etapie zabawek. I my już mamy te zabawki takie fajnie duże, prawda? — Wolałabym więcej zabytkowych budowli zamiast zabytkowych pojazdów.

— Kolega ma nieopodal muzeum z 70 lokomotywami. Jak będziesz psioczyć na moje hobby, to się na ciuchcie przerzucę — odparowuje Tomasz Kurzewski, a w jego oczach widać niepokojący błysk.