Abstrahując nawet od jej całkowitej nieskuteczności, żenadą jest niedoprecyzowanie w regulaminie Sejmu, czy hipotetyczny kandydat na premiera spoza izby w ogóle… ma prawo przekazać posłom swój program. Przepisu na „tak” nie ma, ale nie ma oczywiście również na „nie”, zatem nic by się nie stało, gdyby marszałek Sejmu wyinterpretowała regulamin zgodnie z duchem całej procedury.

Ale przecież ponad rok temu została już ona przerobiona. Wtedy prezes Jarosław Kaczyński jako poseł zabierający głos zacytował z tabletu przemówienie Piotra Glińskiego. Od tamtej kuriozalnej prezentacji opozycja mogła sto razy złożyć propozycję zmiany regulaminu, aby możliwość osobistego wystąpienia kandydata stała się niepodważalna. Jednak przespała cały rok i teraz usiłowała wprowadzić poprawkę na tempo, na co koalicja oczywiście się nie zgodziła. Sejmowe młyny projekt przemielą i korekta regulaminu zostanie zapewne uchwalona jednogłośnie, co stałoby się i wiele miesięcy temu, gdyby zaistniał projekt.
To zaniedbanie zdumiewa, albowiem dotyczy czystych interesów samej klasy politycznej. Do spóźniania uchwalania ustaw służących Polsce, w tym gospodarce, jesteśmy już przyzwyczajeni. Zdumienie wręcz do kwadratu powoduje dodatkowo okoliczność, że tym razem przespała opozycja, tak czujnie punktująca — bardzo zasadnie — lenistwo rządowej większości.