Zgiełk za Bugiem

Wojciech Surmacz
opublikowano: 2004-03-26 00:00

Klimat inwestycyjny na Ukrainie w 2004 r.: 1 kwietnia — rozpoczyna się rok Polski, 1 maja — Polska wchodzi do Unii, 31 października — wybory prezydenckie. Do tego prowokacja — we Lwowie — z udziałem... No właśnie, czyim? Ukraińskiej oligarchii i polskiego biznesu?

Na „panzerstrasse” (wertepy łączące Lwów z Jaworowem) świat stanął na głowie. Sensacyjna wiadomość: Wiktor Medwedczuk, przewodniczący administracji Leonida Kuczmy, prezydenta Ukrainy i jego młodszy brat Serhij, szef ukraińskiej policji podatkowej, „nie są bandytami!”. To nie oni zlecili brutalny napad na polskich biznesmenów — Jerzego Konika i Jarosława Nowackiego! Konik łapie się za głowę: natychmiast to odkręcić! Teraz wszystko musimy ujawnić! To będzie skandal międzynarodowy!

I żąda od „Pulsu Biznesu” tzw. szczotki (ostateczna wersja tekstu, tuż przed zesłaniem do druku), by mieć absolutny wpływ na treść, coś wykreślić, dopisać (sprawa wagi państwowej!). Pobożne życzenie. Nowacki jest bardziej przezorny, wystosował specjalny komunikat.

Obaj są zdesperowani, szykują się na wizytę Aleksandra Kwaśniewskiego, prezydenta RP, który 1 kwietnia 2004 r. zainauguruje w Kijowie Rok Polski na Ukrainie. Chcą ją wykorzystać…

Czas łamania

19 marca 2004 r. — wczesne popołudnie, lwowski dom towarowy Magnus.

— Niech pan napisze, że to bandyci! Ostry tekst! — poucza Jerzy Konik, współwłaściciel czterech spółek i prezydent Międzynarodowego Stowarzyszenia Polskich Przedsiębiorców na Ukrainie.

Chodzi o próbę agresywnego przejęcia jego dobytku we Lwowie (wspólnie z Jarosławem Nowackim mają w spółce Magnus 67 proc. udziałów, zainwestowali w nią ponad milion dolarów!). 24 stycznia do Magnusa wtargnął komornik w asyście antyterrorystycznego oddziału milicji Tytan. Sprawa stała się w Polsce głośna po artykułach interwencyjnych „Rzeczpospolitej” (8 publikacji między 2 a 26 lutego 2004 r. w większości pióra Józefa Matusza). Był i reportaż w TVP3 (24 marca 2004 r. o godz. 22:15, „Akcja Magnus” Wiesława Romanowskiego). Z eleganckiego sklepu przechodzimy — przez stalowe drzwi — na obskurne podwórko. Do kamienicy (łudząco przypominającej te w ruinie na warszawskiej Pradze) po skrzypiących schodach na II piętro. W zatęchłym gabinecie czeka — jak z żurnala wycięta — Irina Grycyf, dyrektor zarządzający Magnusem.

— Mów jak było! — rozkazuje Konik.

Nieco wystraszona, lekko drżącym głosem:

— To była sobota. Wezwał dyżurny pracownik. Przyjechałam i nagle zatrzymali mnie przedstawiciele Państwowej Służby Ochrony, był z nimi nasz dawny prawnik Awtoniuk Wasyl Wasyliewicz. W biurze jakieś 20 osób — zupełnie mi nieznanych. Powiedzieli, że są nowymi właścicielami, że sąd Boryspolski dał wikonawczij…

— Po polsku mów! — upomina Jerzy Konik i tłumaczy, że najście było zgodne z wykonaniem sądowego nakazu — postanowienia z 22 stycznia (skutek skargi akcjonariuszy mniejszościowych spółki Mangus, która wpłynęła… dzień później!). Niestety, sędzia akurat ma teraz wolne, bo nagle dostał zawału.

Polski biznesmen twierdzi, że ma do czynienia z — ostatnio popularnym na Ukrainie — modelem przejmowania dobrze prosperujących przedsiębiorstw przez miejscowych oligarchów. Podstawiają swego człowieka, ten skupuje część udziałów spółki i daje pełnomocnictwa kilkunastu osobom, rozsianym po całym kraju (603,7 tys. km kw!). Tak zaczyna się zabawa — niby zgodnie z obowiązującym prawem! — w przejmowanie kontroli nad firmą, poprzez zaskarżanie wszelkich decyzji zarządów i rad nadzorczych w sądach oddalonych od siebie po 600-700 km. Magnus ma takich spraw 14! Co tydzień, jak króliki z kapelusza, wyskakują nowe.

Pan Konik mówi, że to się u nich nazywa „czas łamania”. Wcześniej nikt o tym nie mówił... Dopiero jak zaczął współpracować z mediami i podłączył wszystko pod ten „rok polski”, to nagle się okazało, że są ludzie, którzy też tak zostali zrobieni w konia. Dzwonią z Polski, Hiszpanii, Szwajcarii. Też walczą w sądach! Ale jeden błąd zrobili! Wyszli z pomieszczeń.

— A my nie! Na III piętrze nam zaplombowali, tośmy się przenieśli na II! — rozsierdzony Konik śmieje się nerwowo.

— Jak wzięłam do ręki komórkę, to Awtoniuk rzucił się, wykręcał ręce, uderzał, wyrywał… Zabrali mi torbę i klucze od sejfu, a stamtąd dokumenty i pieczątki. Potem jeszcze próbowali wyrzucić z gabinetu. Nie chciałam, to zamknęli na 2 godziny. W końcu otworzyli i poszli. Do dwudziestej drugiej pod biurem stał na włączonym silniku samochód z podsłuchem — stara, ciemnoniebieska corsa. Ale z nikim nie rozmawiałam i pojechali. Wtedy wyszłam — dzieli się traumą Irina Grycyf.

— Podobno po kilku tygodniach wrócili?

— 20 lutego. Z nożami, kastetami, pałami. Pobili szefa ochrony, rzucali krzesłami, drzwi wyłamali. Słyszałam krzyki — no bitwa, po prostu bitwa — wzdycha pani dyrektor.

— Kto za tym wszystkim stoi?

— Jurij Kawecki — figurant, skupił 10 proc. akcji Magnusa. Deputaci lwowscy twierdzą, że na zlecenie Serhija Medwedczuka, byłego szefa podatkowej policji Lwowa, awansowanego do władz krajowej skarbówki. Jest bratem Wiktora, szefa kancelarii prezydenta Ukrainy. Ale to może być ktoś miejscowy, bo wszystkie nasze działania — przez konsulat, ambasadę, nawet prezydenta — są torpedowane przez milicję lwowską — wyjaśnia Konik.

Z rozgoryczeniem dodaje, że po tym wszystkim stracił wiarę w ludzi! I poucza: jak ktoś chce robić interes na Ukrainie, to tylko polski akcjonariat, zarząd, kierownictwo — wszystko!

— Ale pana dyrektor jest z Ukrainy.

— Jej też nie ufam. Ja tam nikomu nie ufam!

— Próbował się pan dogadać z Medwedczukami?

— Mój polski honor na to nie pozwala!

Moralność w głowie

Pod Magnusem czeka czerwona jetta. Opasły, spocony kierowca w czarnej skórze jedzie do fabryki prezerwatyw Perfekt. Jerzy Konik nazywa tę drogę „panzerstrasse” — tumany kurzu i wyboje. W wytwórni kondomów rzuca kilka sprośnych żartów i trzeba jechać dalej — do Jaworowa.

Przesiadka. Wielka, nowa wołga. Kieruje Grigorij Serwatiuk, dyrektor zarządzający spółką Perfekt. Sprawia wrażenie faceta, który jedną ręką wyrywa kierownicę ze swojej maszyny — twardy chłop. Po drodze Nowy Jaworów zwany we Lwowie Nowym Jorkiem, a tuż za nim tzw. Szanghaj (siedlisko ukraińskiej biedoty okręgu lwowskiego). Jerzy Konik rozkazuje: zatrzymać pojazd!

— Tak się żyje na Ukrainie. Zróbcie sobie zdjęcie na pamiątkę.

Po drodze jeszcze nieczynna kopalnia odkrywkowa siarki i największy w tej części Europy poligon wojskowy — 49 tys. ha! Wreszcie skromne miasteczko Jaworów i Urząd Administracji Specjalnej Strefy Ekonomicznej Jaworów — Okręg Lwowski. Mykoła Dowba, od 6 miesięcy przewodniczący strefy, zgodził się udzielić wywiadu.

— Zróbcie tę rozmowę na oddzielnym tle. W ogóle, jako osobny tekst! — Jerzy Konik oczami wyobraźni wodzi po piątkowych kolumnach „PB”. Coraz bardziej się zapomina, lecz widać takie ma doświadczenia we współpracy z mediami.

W ukraińskim urzędzie skromnie, czysto i schludnie. Gabinet przewodniczącego niczym się nie różni od biur polskich urzędników państwowych. Jeszcze kilka dyplomatycznych żartów i do sedna sprawy:

— Czy polskie firmy mogą się czuć bezpiecznie w waszej strefie?

— Mogą.

— Jak im to zapewniacie?

— Jest cały system prawny…

— Podobno niezbyt skuteczny.

— Trudności ze skutecznością prawa istnieją i w Polsce. Po prostu trzeba z tym walczyć...

— Panowie tutaj przyjechali ze względu na Magnusa, ale ja im właśnie chcę udowodnić, że to sytuacja incydentalna. Bo przecież dobrze nam się współpracuje ze strefą. Jaworów to dla Europy okno na całą Azję, a szczególnie dla Polski po wejściu do Unii — wtrąca rozgorączkowany Konik.

— Jerzy, chcę ci powiedzieć jedno: ja nawet nie mam moralnego prawa mówić o Magnusie!

— Pan mnie nie zrozumiał panie głowo (po ukraińsku przewodniczący to „hołowa”)! Mówię, że nie można brać Magnusa za przykład bezpiecznego biznesu na Ukrainie. Bezpiecznie jest w rejonie jaworowskim!

— Mogę rozmawiać wyłącznie o problemach naszej strefy ekonomicznej. Problemy Magnusa, to problemy Lwowa...

— Panie głowo, dla mnie najważniejsze, żeby panowie z „Pulsu” pokazywali polski biznes na Ukrainie przez pryzmat dobrych przykładów...

— Ty korespondent czy biznesmen — cholera jasna! — przewodniczący już nie wytrzymał.

Na szczęście zadzwonił telefon. Konik nie omieszkał wykorzystać sytuacji i szepnął:

— Trzeba go jakoś uspokoić — i głośno dodał:

— Bo panowie tu do mnie przyjechali, jako do szefa polskich biznesmenów na Ukrainie!

— No i zobaczcie: jaki podły charakter! Jak on jeszcze żyje? — mówi przewodniczący z ironią.

— Ja już przeżyłem… Ha, ha, ha! — Jerzy Konik nie posiada się z radości.

— Ile jest naszych firm w strefie?

— O! Tu się przygotowałem jak prawdziwy biurokrata. Mamy 106 polskich firm zarejestrowanych, spośród nich 47 już pracuje.

— Jak zachęcacie do inwestycji w Jaworowie?

— Tworzymy dobry klimat. Pierwsza rzecz: bogata infrastruktura. Druga: cały system ulg — 5 lat wakacji podatkowych. Do tego tania siła robocza.

— To znaczy, że polskim firmom może być lepiej tutaj niż w UE?

— A to już sami sobie odpowiedzcie... To przecież wasze firmy, nie nasze.

— Polscy przedsiębiorcy coraz częściej przebąkują, że będą uciekać na Ukrainę.

— Zapraszamy. Możemy współpracować na każdej płaszczyźnie: ekonomicznej, turystycznej, rekreacyjnej — to dla nas żaden problem.

Konik polski

Kim jest Jerzy Konik? Takie pytanie zadawali sobie również pracownicy polskiego MSZ, przygotowujący — w lutym tego roku — notę dyplomatyczną w sprawie Magnusa. Jeden z nich tak relacjonuje niewielkie zamieszanie, które powstało po rejwachu, jaki podniósł polski biznesmen na łamach „Rzepy”: „Wiadomo było, że trzeba zareagować. Ale nikt nie wiedział, o co dokładnie chodzi z tym Magnusem i co to za Konik?!”.

Nota poszła, a zaraz po niej 22 lutego Bogusław Majewski, rzecznik prasowy polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w „Reczpospolitej” wyrażał nadzieję, że konflikt zostanie zażegnany. Dzień później Kostiantyn Hryszczenko, minister spraw zagranicznych Ukrainy, atakowany przez dziennikarzy, zapewniał: „Sprawa Magnusa jest przedmiotem zainteresowania naszych struktur państwowych. Musimy robić wszystko, aby podobne więcej się nie zdarzały”.

Ale — zdaniem Jerzego Konika — obie interwencje na nic się nie zdały.

— Dlatego musi pan puścić ten tekst przed 1 kwietnia. I niech pan napisze koniecznie taką frazę: jeżeli ktoś się chce przekonać, jak działa prawo na Ukrainie, niech wpadnie na chwilę np. do Lwowa i wjedzie zgodnie z przepisami w ulicę jednokierunkową. Więcej niż pewne, że zaraz najedzie ktoś z przeciwka — mówi, podnosząc do góry palec.

Drażnią go bezpośrednie pytania, dotyczące jego przeszłości. „Nie lubię się chwalić, lepiej pogadać o interesach” — zwykł mawiać. Za to uwielbia snuć historie, których jest głównym bohaterem. Chętnie wszystkim rozkazuje. Lubi kobietom dawać do zrozumienia, że jest majętny (jeździ mercedesem klasy S), choć na pierwszy rzut oka na to nie wygląda.

Starzy polscy lwowiacy nie chcą o nim rozmawiać, a redaktor naczelny lwowskiego tygodnika wyraźnie daje do zrozumienia, że całe zamieszanie z Magnusem to sprawa bardzo śliska. Jeden z korespondentów polskiej telewizji twierdzi, że Konika nie należy darzyć zaufaniem i że obraca kapitałem rzędu kilkuset milionów USD. Ale to chyba przesada, bo sam Jerzy Konik nie rzuca takich kwot, chwaląc się swoimi inwestycjami.

Jego ostatnie przedsięwzięcia to właśnie Magnus, który sfinansował częściowo z własnych środków. Większość tej inwestycji stanowi jednak kredyt udzielony przez EBOiR (1,3 mln USD). Razem z Jarosławem Nowackim wybudowali też (w specjalnej strefie ekonomicznej Jaworów — 30 km od Lwowa) fabrykę prezerwatyw Perfekt (tak ma się nazywać też marka). Do niedawna nazywali ją Unimil 2 ze względu na zarząd spółki (to byli menedżerowie polskiego Unimilu). Produkcja rusza za miesiąc. Ten interes będzie ich kosztował jakieś 3-4 mln USD. Ale ponoć sukces murowany, bo 100 proc. kondomów na Ukrainie pochodzi z importu. Na tym nie koniec. Obrotni Polacy mają dalsze plany inwestycji na Ukrainie.

— Tym razem wartość jest ogromna. Może pan napisać: 33 mln USD! — krzyczy polski biznesmen.

— Co to będzie?

— Nie mogę! No, nie mogę jeszcze… — zarzeka się i wpada w samozachwyt.

Opowiada, jak zaczynał robić interesy za Bugiem. 15 lat temu w Kijowie znajomy zaprowadził go na przyjęcie, w którym uczestniczyli sami mężczyźni z Ukrainy. Miał 33 lata i nigdy wcześniej nie pił alkoholu. Ktoś polał i wszyscy podnieśli kieliszki do góry, tylko nie on. Wtedy znajomy powiedział mu: teraz musisz wybrać — albo pijesz i robisz tu biznes, albo nic z tego. Wypił.

Rok później wywiad, którego udzielił kijowskiej gazecie, nosił tytuł „Narkotyki dla kobiet z Kolumbii”. Otworzył firmę Ukraflora — do dziś sprowadza z Ameryki Południowej nasiona egzotycznych kwiatów doniczkowych, hoduje je na Ukrainie i sprzedaje na Zachód. Tak się dorobił. Potem założył jeszcze Radio Zet w Kijowie. Ale wspólnik go „naciął” i musiał sprzedać udziały. Ma jeszcze jedną firmę — bieżnikuje zużyte opony. Robi to tak świetnie, że wychodzą mu lepsze od nowych — mówi.

A tak w ogóle — walczy o dobre warunki dla polskich inwestorów na Ukrainie. Dlatego jest jednym z inicjatorów powstania Międzynarodowego Stowarzyszenia Polskich Przedsiębiorców na Ukrainie — organizuje misje gospodarcze, konferencje i tak lobbuje, że…

Wszyscy cierpią

— Polacy się boją Ukrainy.

— Tak? A co to za propaganda głupia jakaś?! To Konik was przestraszył! Przez ten Magnus wszystko!

— Ja panu dam wszystkie swoje wywiady z ostatnich 15 lat. Nigdy nie powiedziałem, że się boję Ukrainy! Nigdy! — broni się Jerzy Konik.

— Polacy jednak się boją!

— A pan tu widział jakichś strasznych Ukraińców?

— Nie. Za to widziałem strasznych Polaków na misji gospodarczej. Było mi za nich wstyd: ani be, ani me po angielsku, niechlujni, niekulturalni, na kacu…

— Gdzie to było?

— W Kijowie.

— No i czort z nimi! Każdemu się zdarza...

— Z drogi byli — włącza się znowu Konik — A w ogóle, to nie ma złych narodów, są tylko pojedyncze mendy — w każdym kraju.

— Niestety, zawsze się znajdzie ktoś, kto do beczki miodu włoży łyżkę dziegciu — Mykoła Dowba, szef Specjalnej Strefy Ekonomicznej Jaworów — Okręg Lwowski, starał się już zupełnie ignorować Jerzego Konika. I dodaje:

— Posłuchaj mnie, Wojciech. Nie ma się czego bać. Bandyci są i u was. Myślę, że powinniśmy być pragmatykami. Nie można się opierać wyłącznie na emocjach, bo emocji jutro wieczorem może już nie być, a żal pozostanie. Wszystko trzeba zawsze dokładnie przemyśleć, uspokoić się… Bo prawda zawsze zwycięża, tylko trzeba pocierpieć…

— Cierpią Polacy.

— Wszyscy cierpią — i Ukraińcy, i Polacy. U nas w cerkwi się mówi: „kto terpen, ten spasen” (kto cierpi, będzie zbawiony). Musicie zrozumieć, że nasze ustawodawstwo właśnie się tworzy, nie jest doskonałe, ale bardzo szybko się poprawiamy. Struktura prawna tego państwa i system finansowy? Wszystko dopiero się formuje!

— Chciałem przy okazji poprosić pana głowę o spotkanie w poniedziałek, żebyśmy pojechali do szefa granicy i podyskutowali poważnie o przejściu, bo niedługo połowa Polaków przestanie tu przyjeżdżać. Do mnie już technolodzy nie chcą…

— Nie mogę. Mam kolegium…

— Niedobrze…

— Posłuchaj, nie jestem tu do politykowania z tobą, właśnie udzielam wywiadu!

— Tylko, że łatwiej jest u was wybudować fabrykę, niż później wyrobić jakieś dokumenty! Same problemy! — nie wytrzymuje Konik.

— To nie kwestia problemów, tylko głupoty.

— Poprzedni głowa, Łukaszuk — wprowadził specjalne legitymacje dla biznesmenów — dawały możliwość swobodnego przechodzenia granicy. Moi chłopcy je mają. Ale na granicy się z nich śmieją i mówią: wsadźcie je sobie w d...!

— I mają rację!

— Dlaczego?

— Tych legitymacji zostało wydanych tyle, że nie wiadomo już, kto je ma. Zrobię inwentaryzację i wydam nowe. Będzie nowa umowa z celnikami, czysta współpraca i normalne partnerstwo.

— Ooo! Widzicie, załatwiliśmy poważną sprawę! Duży koniak dla pana głowy!

Ale to Mykoła Dowba postawił duży koniak, nie Konik. Najpierw jednak grzecznie zapytał:

— Czy wypada?

— Tak.

Ucieszył się, bo jeszcze nigdy nie pił z polskimi reporterami. Na zgrabnym, politurowanym stoliczku wylądowała herbata, bomboniera i doskonały, ukraiński koniaczek. Przewodniczący wyciągnął z portfela starą, zniszczoną fotografię młodego mężczyzny w polskim mundurze, rogatywce na głowie i z szablą uniesioną zawadiacko nad głową. To jego ojciec — do dziś trudno ustalić, gdzie służył. W gardłach na chwilę ścisnęło. Ale wystarczyło spojrzenie w oczy i szczerze: pierwszy za spotkanie, drugi za przyjaźń, a dopiero trzeci za kobiety!

Potem mocny uścisk dłoni.

Drugie uderzenie

Jarosław Nowacki odwiedził redakcję „Pulsu Biznesu” 27 lutego 2004 r. — został zaproszony, gdy tylko zrobiło się głośno o Magnusie. Od 3 lat współpracuje z Jerzym Konikiem. Wcześniej 5 lat pracował w Kijowie — najpierw jako urzędnik przy Ambasadzie RP, potem dyrektor ukraińskiej filii Banku Handlowego. Według niego, przykład najazdu na Magnusa to niefrasobliwość, głupota. Po prostu komuś puściły nerwy. Niepotrzebnie. Niestety, takie przypadki pokazują, że interesy na Ukrainie to wciąż bardzo twardy biznes... Trzeba się liczyć z bogatymi grupami nacisku, związanymi np. z rejonem donieckim czy dniepropietrowskim.

Jeśli chodzi o korupcję na Ukrainie, jest mniej więcej na takim samym poziomie, co w Polsce. Przy czym może różni się tylko pozycja i siła organów państwowych, bo tam ta administracja jest mechanizmem, który może nawet bez podania przyczyny zmusić do zamknięcia interesu. Nowacki podkreśla, że trzeba rozmawiać z oligarchami. Jak biznes dorasta do pewnego poziomu — należy się dogadać. Akurat on z Konikiem tego nie zrobili, za to z pewnością dokonali tego ich oponenci, bo sami nie daliby rady zaatakować Magnusa.

— A udane, polskie inwestycje na Ukrainie?

— Na pewno Groclin — i może ta nasza fabryka wyrobów lateksowych.

Ale wspólnik Jerzego Konika — równie swobodnie — mówi też o polskich inwestycjach na Ukrainie, które się nie powiodły. Jak twierdzi, jest ich dużo — często są nimi transakcje rozpoczęte jeszcze w 1993 czy 1994 roku. Jego zdaniem, najbardziej spektakularny przykład to fabryka lodów Ekko — przedsięwzięcie Dariusza Złotnickiego o wartości rzędu 10 mln USD. Od 9 lat stoi w miejscu! Inną chybioną inwestycją jest Kredyt Bank (Ukraina) — nie znalazł poparcia i akceptacji rynku ukraińskiego.

Co ciekawe — zdaniem Nowackiego — mimo tak przykrych doświadczeń polskich inwestorów, rynkowi ukraińskiemu coraz uważniej przyglądają się fundusze emerytalne i venture capital, działające na terenie Polski. Ukraina staje się atrakcyjna chociażby dlatego, że być może za chwilę zmieni się opcja polityczna (w listopadzie 2004 r. odbędą się wybory prezydenckie!) i rynek stanie się bardziej liberalny — tym bardziej, że struktura ukraińskiego parlamentu jest absolutnie probiznesowa. Tam rządzą biznesmeni, nie politycy.

— Reasumując ten mój komentarz, można śmiało powiedzieć, że w ciągu ostatnich 2-3 lat polski biznes jakby przechodził do drugiego uderzenia na Ukrainę. Po w sumie nieudanej inwestycyjnej fali z początku lat 90. dokonujemy drugiej próby wejścia… Jeżeli dostaniemy bardzo mocne wsparcie polskich władz, powinno się udać — w Jarosławie Nowackim nie gaśnie nadzieja.

Na koniec wraca do sprawy Magnusa. Wówczas wydawało mu się, że dosyć dobrze rozdmuchali ją z Konikiem w mediach. W sumie wszystkie (polskie, ukraińskie, zachodnioeuropejskie) środki masowego przekazu solidarnie stanęły w ich obronie. Atak na dom towarowy we Lwowie podawano za przykład ostatniego zajazdu grupy rządzących oligarchów na wszystko, co możliwe do wyrwania tuż przed wyborami.

Wolne żarty

W drodze powrotnej z Jaworowa do Lwowa znowu przesiadka pod Perfektem. Tym razem z wołgi do jetty.

Zaraz po wjeździe na pancerne wyboje zadzwonił telefon Konika. Ktoś (prawdopodobnie Jarosław Nowacki) przekazywał mu jakieś rewelacje... Szef polskich biznesmenów na Ukrainie podniesionym głosem komunikował, że to sensacyjna wiadomość. Po kilku minutach skończył i rzucił przez ramię:

— To nie Medwedczuki!

— A kto?

— Nie mogę — uciął, dając znaki, że kierowca niepewny.

Ale na miejscu, zaraz po wyjściu z samochodu zaczął mówić, że cały system „łamania” spółek na Ukrainie „nadzoruje Państwowa Komisja Cennych Papierów”. Więcej na razie nie może zdradzić... Teraz najważniejsze, by udobruchać braci Medwedczuków — informować, że zawsze działali zgodnie z prawem, są w porządku itp.

Tak skończyło się nasze spotkanie z panem Konikiem — człowiekiem, który po pierwsze: zdumiewa przedmiotowym podejściem do mediów. Po drugie: uderza brakiem ogłady i swoistą krnąbrnością w stosunku do Ukraińców (ale to być może kwestia 15 lat za Bugiem). Wreszcie po trzecie: trochę dziwi ten nimb tajemniczości wokół postaci prezydenta Międzynarodowego Stowarzyszenia Polskich Przedsiębiorców na Ukrainie, który czasami lubi sobie pożartować. I wtedy mówi, że jest szpiegiem.