Wszystko zaczęło się w listopadzie 2019 r., a właściwie kilka miesięcy wcześniej, gdy przygotowywała program o największym schronisku w Europie, które zajmuje się szczeniętami, czyli Fundacji dla Szczeniąt Judyta w Sochaczewie.
Adopcja zależy od… koloru sierści

– To miejsce, do którego trafiają porzucone szczeniaki, psy z interwencji, zabrane ze złych warunków, szczenne suki często z niewielkich miejscowości, w których wciąż pokutuje mit, że psów się nie sterylizuje. Spodobało mi się to, co ta fundacja robi, zaczęłam śledzić jej stronę, dzięki czemu zauważyłam ogłoszenie, że szukają domów tymczasowych. Pomyślałam: dlaczego nie? Miałam wtedy tylko dwa koty i jednego psa, dzieci podrosły, odnosiłam wrażenie, że w domu zrobiło się za spokojnie… – opowiada Kamila Basińska.
Krótko po weryfikacji i podpisaniu umowy z fundacją przyjechały dwa szczeniaki, Lola i Matylda, które po pięciu tygodniach znalazły nowe domy w Toruniu i Łodzi. Udzieliły pierwszej lekcji swoim tymczasowym opiekunom.
– Były biało-czarne, nawet bardziej czarne niż białe, a mówi się, że czarne psy mają najmniejsze szanse na adopcję. Przecudowne, przekochane, nauczyły nas, jak się żyje ze szczeniakami. Wraz z Jaśkiem i Polą, moimi dziećmi, które również opiekują się psami, przekonaliśmy się, co to znaczy wstać rano i wdepnąć w mokrą plamę, dowiedzieliśmy się, jak dużo przedmiotów trzeba schować, by nie zostały pogryzione… Jeśli ktoś nie jest gotów zmierzyć się z koniecznością zmian w domu, kupowaniem większej liczby środków czystości i pewnymi stratami, lepiej, żeby sobie kupił pluszaka, niż brał psa – podkreśla dziennikarka.
Dom tymczasowy

Gdy do fundacji trafia suka ze szczeniętami, szukanie domu tymczasowego zaczyna się, gdy tylko matka przestanie karmić.
– Przyznaję, że te 7–8-tygodniowe maluchy najbardziej kradną mi serce. Jeszcze są niezborne, pachną szczeniakami, lubię je przytulać, oswajać, choć jest przy nich więcej pracy, bo jeszcze brudzą, czasem trzeba do nich wstawać w nocy, a mniejsze brzuchy wymagają częstszego karmienia – wyznaje Kamila Basińska.
Fundacja zapewnia domom tymczasowym podkłady, karmę, podstawowe leki i probiotyki, opiekę wyznaczonych lecznic weterynaryjnych. Opiekun decydujący się na prowadzenie domu tymczasowego bierze na swoje barki dużą odpowiedzialność – ze szczeniakami trzeba jeździć na szczepienia, liczyć się z przypadłościami zdrowotnymi: od rozwolnienia przez parwowirozę po problemy z sercem. Pierwsze dwa „tymczasy” Kamili Basińskiej były zdrowe, bezproblemowe i szybko znalazły domy, jednak kolejne trzy wymagały większej troski – miały nużycę, czyli chorobę skóry, która wymaga konkretnej pielęgnacji, kąpieli, liczenia się z niezbyt przyjemnym zapachem.
Psy z Ukrainy

Fundacja Judyta już przyjęła około 100 psów zza wschodniej granicy, głównie ze schronisk. To nie są zwierzęta modelowe – czasem mają przetrącone kręgosłupy, inne są pozbawione łap, niewidzące, lękliwe, niekiedy pochodzą z pseudohodowli i wymagające specjalistycznej opieki. Fundacja prowadzi teraz dużą akcję zmierzającą do tego, by jak najwięcej polskich psów, będących pod jej opieką, znalazło domy i zrobiło miejsce dla uchodźczych zwierząt.
– Akcja spotkała się z niespotykanym odzewem, bo wpłynęło kilkaset ankiet od chętnych. Hasło Ukraina porusza serca, zgłosiło się bardzo dużo ludzi, którzy stworzyli nowe domy tymczasowe, warto jednak cały czas do sprawy podchodzić realistycznie. Psy, które stamtąd docierają, to zwierzęta, których charakterów jeszcze nie znamy. Muszą tu być leczone, mają robione testy na wściekliznę, przechodzą przez trzydziestodniową kwarantannę, dlatego warto przyjmować polskie bezdomniaki, robiąc miejsce dla tamtych. Przyjęłam teraz dwa kolejne szczeniaki, nie wezmę jednak następnego dorosłego psa, bo wiem, że nie dam rady zapewnić mu odpowiedniej opieki – mówi Kamila Basińska.
Sześćdziesiąty pies

Koty w domu Kamili Basińskiej nie zwracają uwagi na psie maluchy, w razie dyskomfortu wskakują na blat, a jak im się coś nie podoba, dają sygnał delikatnym pacnięciem łapą. Jej czteroletnia suka Zula czasem odejdzie na swój fotel albo burknie na psie dzieci, co też jest sygnałem wychowawczym.
– Dzieci się ze mnie śmieją, że przyniosłam pracę do domu, tylko nie są to papiery, lecz małe pieski. Przyznaję, pozwalam im na wiele – jeśli dają radę wejść na łóżko, to śpią ze mną, są przytulane. Wiem, że z mojego domu wychodzą rozpieszczone, ale wielu nowych właścicieli mówi, że dostali od nas bardzo fajnego, lubiącego ludzkie towarzystwo pieska, więc uważam, że daję im to, co najlepsze, a są na tyle małe, że nowy właściciel może bez szkody i problemu wprowadzić swoją szkołę wychowania – podkreśla dziennikarka.
Pewnego dnia do jej domu trafiły trzy suczki odebrane interwencyjnie właścicielce.
– Spały z nią w łóżku, piły kawę i jadły suchy chleb… Bardzo trudno było je przestawić na jedzenie dla psów, a o kromkę chleba chciały się wręcz pogryźć. Bardzo lgnęły do człowieka, ale bały się reszty świata. Wśród nich była Masza – gdy spojrzałam w jej oczy, wiedziałam, że z nami zostanie. To był sześćdziesiąty pies naszego domu tymczasowego – wspomina Kamila Basińska.
Masza została, uczy się wspólnego chodzenia do pracy, jeżdżenia tramwajem, jest coraz ufniejsza wobec innych ludzi.
– Mam poczucie, że dołączyłam do wyjątkowej społeczności ludzi lubiących psy. Znam wszystkich właścicieli moich byłych tymczasowych domowników, dzwonimy do siebie, pytając, co słychać, składając życzenia świąteczne. Odbieram takie telefony z Rzeszowa, Gdańska… Jedna z osób, które wzięły ode mnie psa, sama otworzyła dom tymczasowy. Każdy psiak wychodzący z naszego domu dostaje swoją zabawkę, by zabrać znany zapach w nowe miejsce. Myślę, że mój dom, w którym ślady zostawiła każda z 280 psich łap, stał się dużo bardziej otwarty, a im więcej osób poznają bezdomne szczeniaki, im więcej rąk ich dotknie, tym będą odważniejsze i z większą szansą na szczęśliwsze życie – podsumowuje tymczasowa opiekunka.