Ważą się losy piwa dla kierowców i abstynentów. Bezalkoholowe, już na serio, bez mrugania okiem, łypie na polski rynek.
wartość rynku piwa w Polsce szacowana jest na blisko 20 mld zł rocznie. Jej wzrost ostatnio nieco spowolnił tempo. Zamiast 7-8 proc. w górę, jak przez ostatnie lata, w tym roku zanosi się na ok. 5 proc. Winni mają być piłkarze (za wcześnie odpadli z mistrzostw Europy), pogoda (biednemu zawsze wiatr w oczy) oraz ceny (aluminium, szkło, Chińczycy). A przecież jest w czym wybierać — są piwa jasne, ciemne, mocne, owocowe czy z włoska brzmiące, jak również bładzące we mgle. Producenci zaczynają więc walkę o kolejny segment. Piwo bezalkoholowe — dla niektórych już brzmi bez sensu. A co dopiero smakuje.
— Masowa produkcja piwa oznacza dość ubogie walory smakowe i odżywcze — uważa Andrzej Sadownik, właściciel domowego browaru Nanobrowar, wykładowca w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
Pracuje na Wydziale Technologii Żywności. Jest specjalistą w zakresie syntezy organicznej, pił niejedno, piwa bezalkoholowego raczej nie tyka. Choć po ostatnich kłopotach zdrowotnych ma lekarski zakaz na wyskokowe trunki. Czyżby więc jednak „alkoholfrei”?
— Może. Jednak piwo bez alkoholu jest niepełnowartościowe — zastrzega.
Dla producentów jest jak najbardziej wartościowe, w sklepach kosztuje nawet więcej niż przeciętne piwo. Daje zarobić.
— W krajach południa Europy, gdzie piwo traktowane jest bardziej jako napój orzeźwiający, udział w rynku piwa bezalkoholowego sięga nawet 9 proc., jak w przypadku Hiszpanii — zaznacza Tomasz Kanton z Kompanii Piwowarskiej.
W Czechach w ostatnich latach wzrost udziału takiego rodzaju napitku jest nawet pięćdziesięcioprocentowy i udział tego piwa w ogólnej sprzedaży zbliża się do 3 proc. Podobną pozycję rynkową ma piwo bez alkoholu w Niemczech i na Węgrzech.
Szklanka jeszcze pusta
A w Polsce? Ledwie 0,1 proc., nie licząc piw smakowych typu Karmi. Naszym potentatom, produkującym „nieupojnego” Lecha czy Żywca też marzy się 3-4 proc. rynku piw. Oznacza to walkę o 800 mln zł, jakie mogą wydać rocznie Polacy na tego typu produkty z browarów. Co ciekawe, z czeskich doświadczeń wynika, że bezalkoholowe nie jest konsumenckim kanibalem. Pijący klasyczne piwo, tylko w kilkunastu procentach przypadków ograniczają jego spożycie na rzecz piwnych produktów bez alkoholu. Zwykle puszka bezalkoholowego Radegasta pojawia się wtedy, gdy po imprezie trzeba odwieźć dziewczynę i pozostaje wybór: sok pomarańczowy albo piwo bez procentów.
— Może smakuje gorzej, ale jego produkcja wcale nie jest prosta. Wręcz bardziej skomplikowana, a przez to kosztowna. Dlatego opłaca się, ale na masową skalę — zaznacza Andrzej Sadownik.
Nasi producenci oferują 19 marek takiego napoju. Tu jednak żaden mały wytwórca nie podskoczy. Taki Lech Free ma budżet, billboardy i PR, o których np. lubelska Perła może tylko pomarzyć. A przecież 800 mln zł to jakieś 300 milionów puszek i butelek złocistego napoju niepowodującego kaca.
— Pierwsze komercyjne próby zaszczepienia na rynku tego rodzaju napitku wiązały się z wprowadzeniem w 1920 r. prohibicji w Stanach Zjednoczonych — uważa Andrzej Sadownik.
Dosyć późno, jak na liczącą siedem tysięcy lat historię samego piwa. W Polsce popularność tych napojów wymusiło prawodawstwo. Kiedy na przełomie wieków reklamować można było właśnie piwo tylko bezalkoholowe, telewizja aż kipiała od pań i panów mrugających okiem i zapewniających: „Najlepsze jest piwo. Bezalkoholowe”. Każdy szanujący się browar miał je w ofercie. Zwykle nie produkował takiego trunku, ale po prostu kupował go w niewielkich ilościach za granicą i pakował w swoje butelki. Resztę pieniędzy wydawał na reklamę.
Nie gorsze. Inne
Do dziś piwo bezalkoholowe to przede wszystkim marketing. Tyle że obecnie nie wspiera go prawodawstwo, lecz podejrzenia producentów, że rynek już dojrzał. Kto będzie pierwszy, wygra. Lech Free w sierpniu nie zmienił więc smaku. Zmienił opakowanie na, jak głosi informacja prasowa: „eleganckie”, „lżejsze”, „poręczniejsze”, „intrygujące w dotyku”.
— Mogę uczciwie powiedzieć, że smakuje świetnie. Nie jest gorsze od alkoholowych. Jest inne, na inną okazję — przekonuje Maciej Chołdrych, specjalista od sensoryki w Kompanii Piwowarskiej (KP).
Przez kilkanaście lat kariery spróbował prawie 30 tys. piw. Za wzór bezalkoholowego stawia Bitburgera Drive. Mistrz dyplomacji. W końcu gdy wymawiał te słowa, naprzeciwko niego siedział czujny brand manager KP.
— Alkohol w piwie nie jest po to, żeby trzepało. On je uzupełnia, ubogaca, jest przecież jego podstawowym składnikiem — uważa jednak Andrzej Sadownik.
I proponuje kompromis: warzenie piw niskoalkoholowych. Lżejszych, ale wciąż z „tym czymś”. Tylko czy to się sprzeda?
— Za komuny było, często niesłusznie pogardzane, piwo grodziskie. Grodzisz z Grodziska Wielkopolskiego. Pszenne, o niskiej zawartości alkoholu. Kupowane zwykle w ostatniej kolejności, zwane lekceważąco „piwem dla kierowców”. A dziś jakże brakuje takiego szlachetnego, lekkiego napoju. W to można by zainwestować — zastanawia się właściciel Nanobrowaru.
Od kilkunastu lat grodziski browar nie funkcjonuje. Zbankrutował. Lepiej z tego typu produktami radzą sobie nasi południowi sąsiedzi.
Hamas dla pociech
Choćby w Czechach, gdzie jest najwyższe w Europie spożycie piwa, 162 litry na głowę. Dzieje się tak i dlatego, że większość popularnych tamtejszych piw ma moc 2-4 proc. Można więc wypić ich więcej. Paradoks: pomimo tego bezalkoholowe radzi sobie tam świetnie.
— Jesteśmy pragmatyczni. Dla nas oznacza to, że lubimy jeździć samochodem. Tak jest wygodniej, szybciej. Lubimy też pić piwo — Jan Vesely, szef Czeskiego Związku Browarów i Słodowni, uzasadnia 20 mln litrów bezalkoholowego piwa, które w zeszłym roku trafiło do gardeł jego rodaków.
Skoro leje się w kraju, gdzie lekarze wciąż przepisują piwo na recepcie, to dlaczego ma się nie udać w Polsce? Piwo bezalkoholowe ostatnio podbija świat. Polecane matkom w ciąży, produkowane przez Palestyńczyków pod marką Hamas. Są serie nasycone superdawką hormonów ułatwiających znoszenie menopauzy, są i takie, które pomagają leczyć nowotwory. Japończycy dorzucają „Kodomo no nomimono”, piwko dla dzieci. Z prawdziwą pianką, w ciemnych butelkach, o smaku jabłkowym. Rynkowy hit. Choć zdarzają się też kiksy.
— Grzechy główne nieudanych piw bez procentów to nadmierna surowość w smaku i zbyt intensywny aromat słodu, ziarna — uważa Maciej Chołdrych.
W tegorocznym World Beer Cup, najbardziej prestiżowym konkursie piwnym na świecie, w kategorii „non-alcoholic malt beverage” złoty medal otrzymał Radegast Birell z czeskiego Plzenskego Prazdroju.
— Birell, historycznie rzecz biorąc, był pierwszym w Europie komercyjnym piwem bezalkoholowym. Pierwotnie był produktem szwajcarskiego browaru Huerlimann (0,8 proc. obj. alkoholu). Wprowadzony w latach 60., kluczem do jego sukcesu było użycie specjalnych szczepów drożdży zwanych saccharomyces ludwigii, niezdolnych do fermentacji maltozy. Nieuchronnie, piwo tak zrobione, zawiera dużo cukrów i jest słodkawe — punktuje fachowo Andrzej Sadownik.
Ubogi opis procesu produkcji piwa mówi o „przefermentowanym alkoholowo wywarze ze skiełkowanego, czasem dodatkowo prażonego, jęczmienia (czy też pszenicy w przypadku piw pszenicznych), doprawionym na koniec chmielem”. Taka definicja, odnośnie do piwa bezalkoholowego, ma już kilka wariantów. Birell jest ledwie jedną z conajmniej pięciu opcji.
— Największe polskie browary, np. Żywiec, produkują swoje piwa bezalkoholowe metodami opartymi na dializie — precyzuje Andrzej Sadownik.
Żaden obciach
Szczegóły receptury nie brzmią zbyt apetycznie, pojawiają się zwroty: etanol, membrana, tracenie estrów. Inna możliwość warzenia, tzw. odwrócona osmoza, która wydała najpopularniejsze amerykańskie piwo bezalkoholowe O’Doul’s. Dość prostą, choć nie niezawodną metodą jest ta polegająca na przerwaniu fermentacji. Jej dziecko to holenderska Bavaria, zwana czasem nie piwem lecz napojem słodowym. Można też używać zwykłych drożdży, tyle że w niższej temperaturze, jak robi to amerykański Miller.
— Wciąż przypominają mi przy tym kobietę z NRD albo samochód bez silnika — zżyma się jednak Krzysio, jeden z uczestników forum browar. biz.
Tak więc, jego zdaniem, pod postacią bezalkoholowego mamy krok w tył po niepełnowartościowym piwie alkoholowym od wielkich producentów. Przedstawiciele browarów mających w ofercie napitek bez procentów, są innego zdania. Zresztą zbadali to. Kompania Piwowarska zbadała. Ta, która dwa lata temu wprowadziła bezalkoholowego Lecha Free. Przesłanie, które z raportu „Wolny wybór” wyłapały media, to główna myśl PAP-owskiej depeszy:
„Picie piwa bezalkoholowego to żaden powód do wstydu, uważa tak aż 90 proc. osób przebadanych przez Instytut SMG/KRC” ogłosiła agencja.
Nie badano odczuć wobec picia bezalkoholowej wódki. Z raportu wynika jednak, że 40 proc. badanych pijących alkohol, sięgnęło ostatnio po piwo bez procentów. Jako po alternatywę. Nie dlatego, że akurat musieli jechać samochodem, czy mieli zaraz występować w roli linoskoczka. Po prostu mieli ochotę.
Dla browarów to dobra wiadomość: ochota to zyski. Kolejne są jeszcze lepsze: prawie połowa badanych abstynentów sięgnęła w ostatnich trzech miesiącach po piwo bezalkoholowe. Co trzeci z ogółu przepytanych sięgnął po piwo tego rodzaju w ciągu ostatniego miesiąca. Na razie wypijamy 93 litry piwa rocznie. Może do setki dociągniemy na bezalkoholowym. n