>> Firma Andrzeja Wiśniowskiego stoi za zakupem najnowszego modelu odrzutowca Bombardiera




Andrzej Wiśniowski w Polsce już nie ma konkurencji. Inwestuje więc grube miliony, by podbić bramami i ogrodzeniami zagraniczne domostwa. A w swej małej sądeckiej ojczyźnie używa życia i realizuje hotelarskie marzenia.
Jest legenda o pochodzącym z okolic Nowego Sącza Michale Sędziwoju, sławnym alchemiku uwiecznionym pędzlem Jana Matejki. Tenże Sędziwój ma po dziś dzień spacerować w księżycową noc po sądeckich lasach i rozsypywać złote monety. Krążki nabrały blasku po zabiegach mędrca do końca życia pracującego nad tynkturą — miksturą zamieniającą nieszlachetne metale w złoto.
Dziś są w Nowym Sączu tacy, którzy uważają, że od kilku dekad ich krajan spiskuje z legendarnym alchemikiem. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że Andrzej Wiśniowski zamienia metal w bramy, ogrodzenia, drzwi i okna, a potem sprzedaje wszystko ludności z dużym zyskiem, ciesząc ucho monetą brzęczącą?
Kilometr sukcesu
Ci, którzy dobrze znają sądeckiego przedsiębiorcę, podkreślają, że firma Wiśniowski to nie żadna ułuda. To lata ciężkiej pracy. Na spotkanie z „PB Weekendem” Andrzej Wiśniowski umawiał się kilka miesięcy, zresztą przez lata nauczył się mediom odmawiać. Dystans do dziennikarzy? Nie tylko, po prostu zapracowanie. Szkoda czasu na gadki, gdy robota pali się w rękach. W końcu ma dopiero 47 lat.
— Wie pan, rozmawiajmy swobodnie, tylko niech pan pamięta, że mam napięty plan dnia — uprzedza gospodarz, gdy wreszcie spotykamy się w siedzibie Wiśniowskiego w podsądeckich Wielogłowach.
— Tata już taki jest. Kiedy ma pomysł, od razu działa, rysuje, dzwoni. A że ma dużo pomysłów, to ma co robić — tłumaczy Anna Wiśniowska, jego córka.
Na początku lat 90. narciarze jadący do Krynicy Górskiej z Warszawy czy Krakowa mogli łatwo przeoczyć kolebkę przyszłego potentata produkcji bram i ogrodzeń. Zakład stał co prawda tuż przy głównej drodze, ale niespecjalnie się wyróżniał. Od kilku lat przegapić siedzibę przemysłowego giganta nie sposób — pal licho ogromne hale i logotyp, ale 100-metrowy przeszklony łącznik nad drogą krajową to naprawdę efektowna brama wjazdowa do miasta.
— Po prostu po jednej stronie drogi przestaliśmy się mieścić, a grunty do kupienia były tylko po drugiej stronie. Teraz z jednego końca zakładu na drugi jest ponad kilometr pod dachem — tłumaczy gospodarz, zapraszając na mały tour po fabryce zatrudniającej ponad 1100 osób.
(...)
Artykuł pochodzi z najnowszego wydania miesięcznika PB Weekend i w całości jest dostępny >>tutaj