Uprawia kitesurfing w Brazylii i jest pierwszym polskim
Niektórzy nie mają nic. 43-letni Grzegorz Hajdarowicz ma sławę, pieniądze, fantazję i popularność wśród kobiet. Do tego jest pierwszym polskim producentem, który włożył pieniądze w hollywoodzki film. I to od razu z Andym Garcią. Krakus przyjeżdża do Warszawy okazjonalnie i wtedy otwiera "biuro" w jednej w warszawskich restauracji. Udało nam się wcisnąć na spotkanie z nim, aby porozmawiać o "City Island".
— To jakby "American Beauty" z lekką nutą "Rodziny Soprano" — zachwala produkcję Grzegorz Hajdarowicz, właściciel Gremi Film Production.
Andy Garcia gra w "City Island" rolę strażnika więziennego Vince’a Rizzo. Na jego drodze staje Tony Nardallo, młody złodziej samochodów, nieślubny syn Vince’a, o którego istnieniu rodzina nie miała pojęcia. Siedzi w więzieniu i jedyną szansą na warunkowe zwolnienie jest pobyt w domu ojca.
Współproducent "City Island" wrócił z planu zdjęciowego w Nowym Jorku. Ekipa kręciła film 28 dni, a ostatni klaps padł 28 sierpnia o 5.30 nad ranem. Na imprezie kończącej zdjęcia reżyser Raymond De Felitta i Andy Garcia zagrali z kubańskim zespołem.
— Aktor podkreśla, że podczas premiery w Polsce z ogromną chęcią wystąpi ze swoim zespołem. Trzymam go za słowo — mówi Grzegorz Hajdarowicz.
Szczęśliwe Berlinale
Jak to szaleństwo się zaczęło? Na Berlinale, festiwalu filmowym przyznającym słynne Niedźwiedzie. Festiwalowi towarzyszą targi producentów, podczas których 450 firm powiązanych z produkcją filmową z całego świata spotyka się, aby szukać współproducentów.
— Producenci "City Island" szukali europejskiego partnera. Wybrali nas spośród kilkudziesięciu chętnych — mówi Grzegorz Hajdarowicz.
"City Island" był najbardziej pożądanym filmem podczas ostatniej edycji Berlinale. Udało się go zdobyć Polakom.
— Zapewne zdecydowało nasze wcześniejsze portfolio — mówi Grzegorz Hajdarowicz.
Właściciel Gremi Film Production jest osobą, której ciasno na rodzimym rynku filmowym, gdzie — jak mówi — każdy kombinuje, aby podstawić na plan zdjęciowy ciotkę, która wystawi lewą fakturę, a jakość filmu i widz są na ostatnim planie. Stąd pomysł wyjścia za granicę. Drzwi na Zachód otworzył mu film "Nightwatching" ("Straż nocna"), w reżyserii Petera Greenawaya. Jeszcze w tym roku zobaczymy "Carmo", film kręcony w brazylijskich plenerach, gdzie Grzegorz Hajdarowicz uprawia kitesurfing.
Fantazji Grzegorzowi Hajdarowiczowi nie brakuje. Jeździ po Krakowie metalicznym hummerem — samochodem amerykańskiej armii, mieszka w XVIII-wiecznym dworku. Jeździł na desce na Alasce, skakał z helikoptera z wysokości 3 tys. metrów, a dzieci podwozi czasem do szkoły w piżamie. Potomek rodziny szlacheckiej, angażował się w działalność podziemną. Ale żyłkę biznesową miał zawsze. Aby sfinansować kupno benzyny potrzebnej na koktajle Mołotowa, uruchomił sieć dystrybucji prasy i poczty podziemnej. W 1995 r. znalazł się nawet na liście najbogatszych tygodnika "Wprost". Pismo wyceniło jego majątek na 100 mld starych złotych, co dało mu 86. pozycję.
Wystarczył milion
Sekret sukcesu Grzegorza Hajdarowicza leży chyba w jego entuzjazmie, braku kompleksów i w odwadze. Sfinansowanie filmu z Andym Garcią wcale nie jest spektakularnie drogie. Gremi Film Production wkłada w film milion dolarów, co daje mu 32 proc. udziału. Przy czym budżet filmu wynosi 10 mln dolarów. Gdzie tu matematyka?
— Producent i reżyser zrezygnowali z gaży na rzecz udziałów w przychodach. Projekt jest częściowo dofinansowany z grantu stanu Nowy Jork, a częściowo z kredytu — wyjaśnia Grzegorz Hajdarowicz.
"City Island" to film, który musi szukać dystrybutora. A to poważny problem, zwłaszcza w USA, gdzie dobry dystrybutor jest jednym z warunków komercyjnego sukcesu. W takiej sytuacji trudno namówić szefa Gremi Film Production na zwierzenia o zyskach.
— Na razie na pewno nie. Mamy szanse na nagrody festiwalowe i mogą pojawić się zyski. Liczę na Oscara i sto milionów dolarów — mówi półżartem Grzegorz Hajdarowicz.
Działać z rozmachem
Aby zostać producentem hollywoodzkiego filmu, nie trzeba wiele. Gremi Film Production ma teraz jednego pracownika, nie licząc prezesa. Ale Grzegorz Hajdarowicz to człowiek z bogatą przeszłością biznesową.
— Kiedyś działałem z trochę większym rozmachem i zatrudniałem 2,5 tys. osób — wspomina z nostalgią Grzegorz Hajdarowicz.
Właściciel Gremi Film Production zajmował się kiedyś tym, czym Richard Gere w "Pretty Woman". Kupował upadające firmy, restrukturyzował i z zyskiem sprzedawał. W portfolio miał statki i meble. Też kilka tysięcy wkurzonych osób, których zwolnił. Ale najbardziej pamięta naczelniczkę urzędu skarbowego w Nowej Soli. Była jednym z kamyczków, który uruchomił lawinę i skłonił Grzegorza Hajdarowicza do przejścia do branży filmowej. Jego firma miała w Nowej Soli jedną z siedmiu tamtejszych fabryk mebli. Po restrukturyzacji miała być sprzedana.
— Pani naczelnik miesiącami nie oddawała VAT-u. Doprowadziło to do tego, że musiałem zamknąć fabrykę, którą chciałem ocalić — mówi Grzegorz Hajdarowicz.
To był 2003 r. Wtedy nastąpiło przesilenie.
— Powstała atmosfera bardzo nieprzyjazna biznesowi. Zastanawiałem się, czy muszę tak ciężko pracować. Wybrałem świeże powietrze i plenery w słonecznej Brazylii — opowiada Grzegorz Hajdarowicz.
Inspiracją był kolega, który szukał pieniędzy na film.
— Miałem dość dotychczasowej pracy, więc zgodziłem się wyłożyć kilkaset tysięcy złotych. Dzięki nim powstał film "Zakochany Anioł" — mówi szef Gremi Film Production.
Pomogły niespełnione ambicje reżyserskie. Grzegorz Hajdarowicz chciał studiować reżyserię, ale zniechęciła go konieczność przeprowadzki do Łodzi, gdzie był wydział reżyserski. Ale co się odwlecze: Teraz właściciel Gremi Film złapał wiatr w żagle.
— Udało mi się zgromadzić stosowny majątek, ale podchodzę do niego z rezerwą. Moja rodzina średnio co 40 lat wychodzi na zero. Jak nie powstanie styczniowe, to wojna jedna czy druga — śmieje się Grzegorz Hajdarowicz. n
Ckliwy zabijaka
Jego rodzina uciekła przed reżimem Castro do Miami Beach. Andy Garcia miał wtedy pięć lat. Na początku lat 80. przeniósł się do Los Angeles, gdzie zauważył go Brian De Palma i obsadził w "Nietykalnych". Zagrał w ponad 20 filmach. Jest też reżyserem, scenarzystą, producentem i kompozytorem. Zasłynął rolą zabijaki Dona Vincenta Manciniego-Corleone w "Ojcu Chrzestnym III". Przyniosła mu ona nominację do Oscara i Złotego Globu. Jest kojarzony głównie z rolą twardziela — grywał detektywów, cwaniaczków czy byłych gangsterów. Piękną kreację stworzył w dramacie "Kiedy mężczyzna kocha kobietę", gdzie gra męża wspierającego walczącą z alkoholizmem żonę. Jest wzorowym mężem i ojcem czworga dzieci.
Gremi w liczbach
5
filmów Tyle fabuł wyprodukował Gremi Film Production.
1
mln dol. Tyle wydał na produkcję "City Island".
2,5
tys. osób Tylu pracowników zatrudniał kiedyś Grzegorz Hajdarowicz.
Zakochany Anioł był pierwszy
Zakochany Anioł był pierwszy
Gremi Film Production, firma założona w Krakowie przez Grzegorza Hajdarowicza, zadebiutowała w roli koproducenta Bereś Baron Media Productions przy realizacji komedii "Zakochany Anioł" Artura Więcka w 2005 r. W kooperacji z Opus Film powstał "Masz na imię Justyna" Franco de Pena, a we współpracy z Barton Film "Pod powierzchnią" Marka Gajczaka. W 2006 r. firma Gremi Film Production wraz z Yeti Films wystąpiła w roli polskiego koproducenta najnowszego filmu Petera Greenawaya "Nightwatching", po czym partnerowała Studiu Filmowemu Zebra przy "Hani" Janusza Kamińskiego. Jest w trakcie produkcji polsko-hiszpańsko-brazylijskiego filmu "Carmo" Murilo Pasty. Do portfolio dołączy wkrótce "City Island".
Magdalena
Wierzchowska
