Rok temu o tej porze Angela Merkel jako najsilniejszy szef rządu w Europie otwierała Światowe Forum Ekonomiczne w Davos. Inaugurację rozpoczynającej się w środę kolejnej edycji powierzono komu innemu, natomiast pani kanclerz liże polityczne rany po porażce wyborczej w landzie Dolna Saksonia. CDU pozostała tam najsilniejszą partią, ale co z tego, skoro straciła władzę na rzecz koalicji SPD z Zielonymi. Czerwono-zieloni nabrali wiatru w żagle i zapowiadają, że we wrześniowych wyborach federalnych powrócą do władzy, którą posiadali w latach 1998-2005.
Dolnosaksońskie głosowanie wszystkie partie traktowały jako próbę generalną przed wrześniem. A zatem pani kanclerz ma się czym martwić. Co prawda sondaże na poziomie federalnym nadal dają CDU/CSU absolutny prymat, ale samodzielne rządy chadecji nie są możliwe, a z koalicjami bywa różnie. Wygląda więc na to, że w Niemczech rozpoczyna się kampania wyborcza na ostro, a nie na niby. Zmiana rządu krajowego w Dolnej Saksonii na dodatek ma ważny wymiar federalny. Centrolewica uzyskała już bezwzględną przewagę w drugiej izbie parlamentu, Bundesracie, i może skutecznie blokować inicjatywy ustawodawcze koalicji rządowej. Pod tym względem Angela Merkel może uścisnąć rękę Barackowi Obamie.
Wynik z Dolnej Saksonii silnie odbije się także na poziomie Unii Europejskiej. Wiadomo przecież, ile zależy tam od Angeli Merkel. Już dotychczas pani kanclerz z wyborczej ostrożności kluczyła, choćby w sprawie wieloletnich ram finansowych czy też euroobligacji. W nowej sytuacji można spodziewać się z jej strony decyzyjnego paraliżu aż do września. Przewodniczący Herman Van Rompuy zaplanował w pierwszym półroczu aż cztery szczyty Rady Europejskiej, dwa stałe i dwa nadprogramowe. Niepotrzebnie aż tyle…