Gdy premier Donald Tusk ogłaszał dymisję swego najlepszego ministra obrony Bogdana Klicha — teoretycznie do wyborów mógł tymczasowo przejąć kierownictwo tego resortu osobiście, mianując sekretarzem stanu znającego wojsko posła Czesława Mroczka. A jednak zrzucił do MON na spadochronie Tomasza Siemoniaka, od lat pilnie wykonującego powierzane mu przez partię zadania na najróżniejszych odcinkach — w telewizji, samorządzie terytorialnym, ministerstwie etc.
Z drugiej jednak strony — premier utrzymuje nowego ministra na krótkiej politycznej smyczy, zwłaszcza w kontekście wyborczym. Dlatego musiał osobiście ogłosić czysto techniczną decyzję szefa MON o rozformowaniu 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Minister Klich podejmował takie decyzje niemal hurtowo i nie wyobrażał sobie zawracać nimi głowy szefowi rządu! Jednak ze względu na kontekst smoleński, do ogłoszenia tej szczególnej formalny decydent okazał się wizerunkowo za słaby.
Z tego samego pnia wyrasta zatrudnienie przez ministra w charakterze doradcy gen. broni rez. Waldemara Skrzypczaka. Zwykłą umowę o pracę znowu musiał podstemplować Donald Tusk. Przypomnijmy, że w 2009 r., tuż przed końcem swojej 3-letniej kadencji dowódcy Wojsk Lądowych, generał demonstracyjnie podał się do dymisji po słownym starciu z ministrem Klichem. Dzięki temu zajął pozycję głównego krytyka sytuacji w wojsku, co gruntowało postrzeganie go w korpusie około-PiS-owskim. Zagospodarowanie medialnego generała przez MON pacyfikuje go jako krytyka, a zarazem zabiera kolejne wyborcze punkty rywalom.